Dear World: I'm coming!: listopada 2013

piątek, 29 listopada 2013

Where are you going?



Jest lato, jest upał, odkrywcze. Plany autostopowe: wydostać się z Rotterdamu i przekroczyć granicę francuską. Dobrze, że miałam Eryczka, który mi towarzyszył w dotarciu na spota, bo sama zapewne bym się zgubiła, umarła z plecakiem przyklejonym do pleców i ostatecznie spłonęła. Dotarliśmy do zjazdu na autostradę i troszkę zdziwko. Miejsce to miało być idealne, niestety wielki, fail. Poszliśmy zatem kawałek dalej na stację benzynową i tam już zostałam porzucona na pastwę losu. Siedziałam na wylocie stacji, rozmawiałam z masą kierowców, bez żadnego skutku. Szczerze mówiąc nawet nie wiem ile godzin tam straciłam. Może jednak autostrada była lepszym pomysłem? Przyczepiłam więc kartkę do plecaka i przemieszczałam się wzdłuż drogi która biegła w stronę autostrady. Kierunek: BREDA.  


 Szłam sobie lekko zrezygnowana aż tu nagle, przy drodze, zatrzymał się koleś w przepięknym starym aucie (oczywiście spytałam późnej co to za cudo ale... zapomnialam nazwy. Wiadomo, pamiętam jedynie kolor i wnętrze). Po chwili okazało się, że jedzie aż do Antwerpii z przystankiem w Bredzie. Idealnie! Wiadomo, przegadaliśmy całą podróż, o jego pielgrzymce do Santiago di Compostela, o jego rodzinie, życiu... Spotykasz kogoś po raz pierwszy w życiu, wiesz, że prawdopodobnie nigdy więcej tej osoby nie zobaczysz - język z automatu się rozwiązuje. Nie sprawdzałam ile czasu byłam na stacji, ile w podróży, nie patrzyłam na godzinę. Antwerpia. Nowa kartka w rękach. Nie czekałam zbyt długo (może pół godziny?), zatrzymała się cała rodzinka - robiłam za 3cią córeczkę. Zadziwił mnie fakt, że nawet dziewczynki, z którymi siedziałam na tylnym siedzeniu były tak zaciekawione, uśmiechały się i nie traktowały mnie jak brudasa-obdartusa, który przemieszcza się w taki, a nie inny sposób. Dotarliśmy do Gent. Znowu spacer, gapiący się ludzie i kolejne próby łapania stopa w pierwszym, lepszym miejscu. Kolejna rodzinka (tym razem hippiesów),  kilkanaście km w vanie, na nielegalu, właściwie na pace i ich sypialni :D  Zostawili mnie na rozstaju dróg, dosłownie. 


Kręciłam się po poboczu, zatrzymały się dwa samochody, van i jakaś srebrna osobówka. Ze srebrnego auta wyszła ciemnoskóra dziewczyna i mówi, żebym poszła do vana, że tam jest moje miejsce. Co się okazało... bus był pełen czarnoskórych ludzi, którzy wracali z kościoła. Stereotypowy obrazek: w środku auta gitarka, alleluja i murzyni - opiewcy pana. Zaczęliśmy konwersację, jak wygląda kościół w Polsce? Czy wierzę w Boga? Starałam się być miła, nie do końca bezpośrednia, nie chciałam ich urazić w żaden sposób, podeszłam do tematu dyplomatycznie (tak mi się przynajmniej wydaje). Usłyszałam opowieści o tym jak Jezus zmienił ich życie (niegdyś alkohol, narkotyki, kobiety... ujrzeli światło w sercach, nie byli już tymi samymi osobami), o tym, że nigdy nie jestem sama, że to właśnie Bóg sprawił, że się zatrzymali i postanowili mi pomóc. Czułam się dziwnie w ich towarzystwie, sprawiali wrażenie... nieco nawiedzonych? Wywieźli mnie daleko od autostrady, mimo wielokrotnego wspominania, że muszę się jej trzyma. Także, ucięłam sobie 2-3km spacer przez całe Kortrijk i jakoś dotarłam do wjazdu na jedną z głównych ulic, która prowadziła na autostradę. Zaczęło się robić późno, zmęczenie upałem dawało się we znaki, uczucie brudu też. No przecież tu nie zostanę! Czas na małe łamanie zasad, idę na autostradę! Zlitowano się po raz kolejny, po jakimś czasie (nie byłam nawet w połowie drogi do autostrady) zatrzymał się Francuz w poplamionej koszuli - tak go właśnie zapamiętam. Podwiózł mnie na ogromną stację, taką z ławkami, restauracją, na wypasie. Zostało tylko 11km od granicy francuskiej ale zaczęło się ściemniać. Wiedziałam, że spędzę tu noc.


Postanowiłam zatem, że przywitam się z polskimi tirowcami (sztuk 2). Pogadałam, dostałam jogurt i liczne porady odnośnie trasy, wzięłam prysznic w umywalce (nie ukrywam, po całym dniu było to moje małe marzenie, los chciał jednak żeby dzień wcześniej prysznic się zepsuł). Ugadałam się, że ruszam o 5tej z jednym z rodaków. Zostawiłam więc rzeczy w jego ciężarowce (w nerce, przy sobie pieniądze, telefon i najbardziej wartościowe rzeczy-przezorny zawsze ubezpieczony) i zasnęłam pod drzewem, na karimacie, w śpiworze z gazem pieprzowym w ręce. ,,Zasnęłam" taaa, jasne, co 10 minut sprawdzałam czy ktoś się nie kręci obok mego skromnego obozu, i łapałam do ręki gaz, który zawsze znajdował się w innym miejscu niż powinien. W nogach, pod głową... To był mega długi dzień, noc również. Ale: You're never alone! Jezus is watching you! Jezus loves you! 


ENG version :)

Discover of the day: it's summer, it's hot. What plans for hitchhiking? Get out from Rotterdam and cross the french border. Well, I had Eric who accompanied me with his bike to reach to a spot, without him I probably would have got lost, died wit backpack glued to my back and eventually burned down. We got to the exit on the highway: a little disapointment. The place was supposed to be perfect, but was horrible. Thus, we went a bit further to the gas station and there I was abandoned. I sat at the exit of the station, I talked with many, many drivers, without any effect. Honestly I do not know how many hours I lost there. Maybe highway was a better idea? So I put the card to my backpack and move along a path that ran towards the highway. Direction: BREDA.

 I was walking, slightly resigned all of a sudden, next to the road stopped a guy in a beautiful vintage car (of course, I asked what a wonder is that but ... I forgot the name, I remember only the color and interior, cool). After a while it turned out that he was going to Antwerp with a stop in Breda. Perfect for me! It is known, we were talking for the entire trip, about his pilgrimage to Santiago di Compostela, about his family, life, dreams ... You meet someone for the first time, you know that you will probably never see that person, you can talk almost about everything then. Antwerp. I have not checked for how long I was at the station, in the journey, not looking for a clock even. New cards in mine hands, not waiting for maybe half an hour: whole family stopped, I was the 3rd daughter. I was amazed that even a girls with whom I was sitting in the back seat were so curious, smiled and did not treat me like a trollop- ragamuffin, who travels in this exact way and not the other one. We got to Gent. Again, walk, staring people and trying to get to the better place. Another folks (this time hippie), a dozen miles in the van, illegaly, actually floats and their bedroom :D left me at a crossroads, literally.

I've hung on the side of the road,  suddenly two cars stopped, a van and some silver passenger car. From the silver one went dark skinned girl and told me to go to the van, that 's where I belong. What it turned out... bus was full of black people who were returning from church. The stereotypical picture from every movie: guitar, hallelujah, and Negroes - God devotees. We started a conversation, how the church looks in Poland? Am I believe in God? I tried to be nice, not quite straightforward, I did not want to offend them in any way. I approached the subject diplomatically (at least I think). I heard stories about how Jesus changed their lives (alcohol, drugs, women... one day they felt light in their hearts, they were no longer the same people), that I'm never alone, that God is the one who made ​​they stopped and decided to help me. I felt strange in their company, gave the impression... slightly haunted? They took me away from the highway, despite mentioning that I had to hold it. So I had short a 2-3km walk through the whole Kortrijk and somehow got to the entrance to one of the main street, which led to the highway. Started to get late, fatigue, heat gave life a misery, feeling the dirt too. Well, after all can not stay here! Time for a little breaking the rules, I'm going to the highway! Took because of sb mercy once again, after some time (I was not even in a halfway to the highway)  the Frenchman in a stained shirt stopped - i don't remember the face, only the shirt. Picked me up at the huge gas station, one with benches, a restaurant, for grazing. Only 11 km from the French border but it started to get dark. I knew I'm going to spend the night here.

I decided, therefore, that greet with Polish truck drivers (2). I talked for a while, I got yogurt and numerous advice on the route, took a shower in the sink (I admit, after whole day it was my little dream, however, to the day before the shower died, destiny). I made an appoitment that I move on at 5 a.m with one of those countrymen. So I left things in his truck (in the small bag with myself I took some money, phone and most valuable things- forewarned is forearmed) and fell asleep under a tree, on a foam pad in my sleeping bag with pepper gas in hand. I "fell asleep" yeah, sure! I was checking in every 10 minutes if someone is not spinning beside my humble camp, and caught up a gas, which always was in a different place than it should. Around my legs, under my head... It was a really long and day night as well. BUT as my new protestant friends said: you're never alone, Jesus is watching you, Jesus loves you

 

środa, 27 listopada 2013

hvordan gør du Rotterdam?


Spakowana, przygotowana do podróży o 13 została porzucona na stacji benzynowej dość niedaleko akademika. Spot wg pana ze stacji nie nadawał się do łapania stopa (hitchwiki mnie okłamała!!!) więc musiałam szybko się stamtąd wydostać. Okazało się, że autostrada jest dość daleko i muszę do niej jakoś dotrzeć... także szłam i szłam. Po 30 minutach marszu z mym super wygodnym i leciutkim niczym pióreczko plecakiem spytałam w końcu kogoś o drogę. Szczęście znowu się do mnie uśmiechnęło: przemiły dziadek po tym jak opowiedział mi co gdzie i jak (widząc chyba mój "analizujący" wyraz twarzy) zaproponował mi podwózkę :) To miał być mój pierwszy stop - obawy, lęk i upał, któryego odczucie potęgowało stanie na rozgrzanym asfalcie! Jakieś 15-20 minut machania kartką "Rotterdam", w pewnym stopniu zakłopotanie tym co właściwie robię i ciekawość. Pierwszy samochód jechał w innym kierunku, drugi powiedział, że wróci za godzinę... do trzech razy sztuka! Zabrałam się z tatusiem 2 dzieci, gadając o wszystkim i o niczym niepostrzeżenie znalazłam się na dworcu głównym w Rotterdamie.

 
Oczekiwanie na stacji na Erica, znowu jakieś nieuzasadnione obawy, wielka niewiadoma :) Pierwsze wrażenie? Dziwne, przestraszyłam się, że mam do czynienia ze zdystansowanym na maxa typkiem - pierwsze wrażenie w tym przypadku mylne w 100%! Mieszkanie dość... klimatyczne, kamienica, wąskie schody, prysznic nie działa jak powinien, w łazience nie ma światła, podłoga skrzypi, a ja faktycznie mam spać na kanapie! Eryczek okazało się ma głos z kosmosu! Mega utalentowany koleś, pianino, gitara... poezja dla uszu - siedziałam, wzdychałam i prosiłam tylko o kolejne piosenki. Do tego okazało się, że jest mega zabawny i choć jego poczucie humoru było zazwyczaj dość ironiczne... dla mnie baaardzo na plus! Ogarnęliśmy się i polecieliśmy na spotkanie CS na plaży, poznałam masę ludzi choć imion oczywiście nie pamiętam :D Wiadomo: piwka, kupa śmiechu, ciepła woda w jeziorze i pełen chillax. 


Drugiego dnia do 14 miałam czas wolny. Zupka chińska na śniadanie, pranie (no niestety, taki efekt odciążenia plecaka), muzyka, facebook i odpoczynek niewiadomo po czym. Rotterdam wg mnie jest dość... specyficzny? Centrum jest dość małe, nowoczesne, szklane i nie ma tam zbyt wielu zabytków (wynik bombardowania podczas wojny). Poszliśmy zobaczyć kostkowe apartamenty (Kubuswoningen), most (Erasmusbrug), ogromne biurowce (Maastoren). Do portu niestety nie dotarliśmy, ale... może następnym razem? Zrobiliśmy zakupy obiadowe na targu i zjedliśmy wafle z miodem (Stroopwaffels omnomnom). Po obłażeniu miasta na powrót zabrakło nam sił więc posililiśmy się niemalże kubkiem cukru tj. shakiem malinowym <3. Z racji tego, że mój host jest wielkim fanem Polski i pierogów - na obiad próbowałam stworzyć ich holenderska wersję (jak na swój debiut muszę przyznać, iż jestem z siebie całkiem dumna ;))

  

ENG version

Packed, ready for travel! Around 1 p.m I was abandoned at a gas station quite near the dorm. Unfortunately, the guy who was working there said this is not the best place for hitchiking to Rotterdam (hitchwiki lied to me!) so I had to quickly change the place. It turned out that the highway is quite far away and I need to somehow get it... Well, after 30 minutes of walking with my super-convenient and a light like a feather backpack I finally asked someone for direction. Luck again smiled at me: delectable grandpa after he told me what, where and how (perhaps seeing my "analyzing" face) offered me a ride :) It was supposed to be my first hitchhike-try, I felt a fear, anxiety and heating which was intensified by standing on the hot tarmac! About 15-20 minutes of the "Rotterdam" referee waving, some extent embarrassment what I'm doing and... curiosity . The first car was driving in the other direction , the other driver said he'd be back in an hour... to three times a charm! I get a ride with a daddy of 2 lovely children, talking about everything and nothing imperceptibly I found myself at the main train station in Rotterdam.

Waiting at the station for Eric, again the great unknown :) First impression? Strange, scared that I was dealing with the max outstripped local hooligan - first impression in this case 100% wrong! Flat unusual... climate, narrow stairs, shower did not work as it should, in the bathroom there was no light, the floor creaks, and I actually have to sleep on the couch! Real couch experience :) Eryczek turned out to be a voice from outer space! Talented guy, piano, guitar... just poetry for the ears. Turned out to be sooo funny and though his sense of humor was usually quite ironic... for me big plus! We attented to CS meeting on the beach, I met countless people but can not remember the names of course :D What is known: beers, a pile of laughter, warm water in the lake and full-time chilling.

The second day till 2 p.m I had a free time. Chinese soup for breakfast, laundry (unfortunately, the effect of relieving the backpack), music, facebook and the rest. Rotterdam by me is quite... specific? The center is quite small, modern glass buildings around and there is not too many old buildings (the result of bombing during the second world war). We went to see dicing apartments (Kubuswoningen), bridge (Erasmus), large office buildings (Maastoren). We didn't go to see the port but... maybe next time? We did some shopping in the market and ate waffles with honey (Stroopwaffels, yummy). After walking through the whole city we were ran out of power so get almost a cup of sugar - raspberry shake <3 Due to the fact that my host is a big fan of Poland and dumplings - for dinner I tried to create their Dutch version (as on my debut, I must admit that I am quite proud of myself ;) )


poniedziałek, 25 listopada 2013

In the light of red latterns


Kolejne pyszne śniadanie, na zewnątrz słoneczko, szkoda czasu, trzeba zwiedzać! Chciałam być przykładnym pasażerem i kupić bilet na tramwaj ale cóż... stojąc już przy biletomacie dostałam całodniowy od parki obcokrajowców  :) Kochani! Trasa podobna do wczorajszej (samo centrum Amsterdamu nie jest bardzo rozległe więc 2 dni na zwiedzanie ,,klasyków" ze spokojem wystarczy) ale na jeszcze większym chillu i z w miarę sprecyzowanymi celami. Tak przynajmniej mi się wydawało. Zabłądziłam po raz kolejny (kanały potrafią strasznie zmylić!) ale tym razem okazało się, że dzięki temu nie przegapiłam ulicy z grafitti-budynkami. Znowu odwiedziłam Red light Districkt (intrygująca okolica!). Tym razem panie w witrynach (o 15) były, hmm... bardzo puszyste i dość nieurodziwe, trafił się też facet w rajtuzkach :D Zaczęłam się przyzwyczajać do tych wszystkich widoków, najpierw było WOW i lekkie zakłopotanie, teraz przyglądam się raczej z wielkim zainteresowaniem. Wróciłam do akademika, pojechaliśmy na zakupy PRAWDZIWYMI holendrami-rowerami <3 (na których de facto jeździ się kompletnie inaczej, o czym dowiedziałam się jak ,,zniosło" mnie na ścianę i obtarłam sobie cały łokieć) Próbowałam zrobić placki po węgiersku ale muszę przyznać, że bez tarki i polskich produktów jest to wręcz niemożliwe!

Wieczorem ciężko było się nam zebrać do wyjścia ale jakoś w końcu podniesliśmy tyłki z kanapy. Poszliśmy na dzi... eee, małe nocne zwiedzanie? Tym razem panie pod czerwonymi latarniami były o niebo lepsze od tych popołudniowych, choć i teraz można było spotkać pasztety albo plastiki, btw. widok tych wszystkich napaleńców dookoła jest bezcenny. Do tej pory gdy sobie przypomnę te miny i rozbiegane oczęta chce mi się śmiać. 


Ostatecznie udaliśmy się do klubu, w którym muzyka (o ile mogę o "tym" tak powiedzieć) sprawiła, iż czułam pulsowanie mózgu. Malutkie piwka, dookoła przyćpani z lekka ludzie w swoich małych, pięknych światach... Urocze. Pokręciliśmy się po parkiecie i wróciliśmy do akademika ok. 3/4, sprawdziwszy wcześniej czy istnieje możliwość wstąpienia do coffee shopka... Niestety prawo w Amsterdamie odnośnie otwarcia klubów i shopów zmienia się dość szybko i z naszym szczęściem zamkęli o północy. 

Koszulka I <3 Amsterdam zakupiona, całe miasto przemierzone wzdłuż i wszerz ale mimo tego jestem pewna, że wrócę tam nie raz! :) Nic już chyba nie jest w stanie mnie zaskoczyć.


ENG version :)

Another delicious breakfast, sun outside, don't want to waste the day, it's a sightseeing time! I wanted to be an exemplary passenger and buy a ticket on the tram but oh well... standing already in front of ticket machine I get some all-day pass from the couple od foreigners :) Lovely people! Route similar to yesterday (the very center of Amsterdam is not very wide so two days for sightseeing "classics" is fair enough) but an even greater measure of chilling. Get lost once again (channels can terribly confuse!) but this time it turned out that I didn't miss grafitti-street buildings. Again visited the Red light Districkt, this time women (about 3 p.m) were, uh... very fluffy and quite uncomely, I even met a guy in tights :D I started to get used to all those sights, firstly I was a slight embarrased, and my eyes said: WOW, now I'm rather watched with interest. Went back to the dorm, we went shopping for REAL Dutch-bikes <3 ( which de facto drives completely differently what  "abolished the" me against the wall and wiped an entire elbow) I tried to make typical potatoe pies but I have to admit that without curbs and polish products it's impossible!

In the evening, it was sooo hard to go out but after few tries we moved our asses from the couch. We went for the bitc... small night-tour? This time the ladies under those red lanterns were much better than in the afternoon, but still could meet artificial and plastics ones- view all horny guys around is priceless. Until now, when I recall the faces and sweet eyes darted me laugh.

We went at the end to the club, the music (as far as I can tell it was music) throbbed my brain and killed some brain cells obviously. Tiny beers, guys on drugs in their small, beautiful worlds. Cute. We conquered the dance floor and returned to the dorm around 3/4, having checked in advance whether there is a possibility to get into the coffee shop... Unfortunately, the law in Amsterdam regarding the opening of clubs and shops changed quite quickly and ''our happiness'' was locked at midnight.

Bought t-shirt I <3 Amsterdam, the whole town is traversed the length and breadth but I'm sure I'll be back there again! :) Nothing can't suprised me right now!