Dear World: I'm coming!: maja 2015

niedziela, 31 maja 2015

Luang Prabang - bang!

English version below polish

Po pobycie w Tajlandii wszystkiego trzeba było się nauczyć od początku. Dziękuję, dzień dobry, przepraszam, była tu też inna waluta: kipy - ceny w dziesiątkach/setkach tysięcy zawsze wprawiały mnie w niemałe zakłopotanie. Dobrze, że zawsze obok był ktoś o niebo lepszy z matematyki od Katarzyny. W dniu dzisiejszym 1 kip to około 45 groszy. 


Po dotarciu tuk tukiem z portu (co jest zbyt wielkim słowem) znaleźliśmy się prawie 10-osobową grupą w samym centrum miasta. Guesthouse na guesthou'sie - i weź tu człowieku bądź mądry i znajdź coś taniego :) Sezon się jeszcze nie  zaczął więc wybór był ogromny. Padło na Culture Guesthouse - jakieś 7 minut do pobliskiego nocnego marketu (uwielbiam!). Zapłaciliśmy po przeliczeniu ok. 15zł za nockę/od osoby (ja dzieliłam pokój i łóżko z przeuroczą Angielką). Na górze pokój miały 2 Holendry i Anglik, a w sąsiedztwie spali Australijczyk i Holenderka. Spędziliśmy tam chyba 3 nocki.


Co robiliśmy na miejscu???

Było leżenie nad basenem. Wyjście do klubu (de facto był to bardzo dziwny klub) w którym zamiast regularnego parkietu były taki ze stolikami otoczonymi przez gibających się ludzi, pokazaliśmy im jak się tańczy ;). Były też kręgle - a przy tym kupa śmiechu i mnóstwo pijanych ludzi dookoła. Utopia - najlepszy pub/bar w jakim dane było mi wypić Beer Lao - poduchy na podłogach, wszyscy na bosaka, bambusowy taras, tam spotkali się wszyscy z łódki - nie trzeba się było nawet umawiać - to po prostu kultowe miejsce do którego idą wszyscy prędzej czy później: sami zobaczcie ;) Trip Advisor Wam pokaże, byłam zbyt zajęty na jakiekolwiek zdjęcia. 


Wbiegliśmy po schodach na górę gdzie była świątynia - ledwie zdążyliśmy na zachód słońca... czy wspominałam, że oni są zboczeni pod względem schodów i przy tym utrudniania życia innym? :D Pojechaliśmy też nad dwa wodospady (jeżeli ktoś wybiera się najlepiej jest złożyć się grupą na tuk tuka zamiast kupna zorganizowanej wycieczki z biura), a wybraliśmy Kuang Si Falls i Tad Sea Waterfall. Z racji tego, że akurat była pora deszczowa zamiast malowniczych niebieskich wodospadzików zastaliśmy rwące potoki z brązowawą wodą - co oczywiści nie przeszkadzało nikomu żeby wskoczyć i pomoczyć spocone tyłki. Żeby dostać się do Tad Sea Waterfall trzeba było z tuk tuka przesiąść się do łódki prawie takiej jak w filmie o Pocahontas. 


Z innych atrakcji korzystaliśmy po drodze - nocny market, a tam mnóstwo lokalnych wyrobów, wódek ze skorpionami i wężami w butelce, torebek, wisiorków - raj dla zakupoholików i alkoholików. Wyhaczyliśmy super miejsce z jedzeniem - coś w stylu "all you can eat" za 4złote :D - mimo prób znalezienia czegoś innego wracaliśmy w to samo miejsce jak te bumerangi. Leżeliśmy na ulicy przy Mekongu i patrzyliśmy w gwiazdy.

Tad Sea Waterfall

O samym mieście? Urocze, spokojne, 3 dni w Luang wystarczyły żeby zobaczyć miasto, okolice i nauczyć się podstaw laotańskiego. Czy ludzie byli tu inni? Hmmm, właściwie to dało się zauważyć różnicę - nie byli tak upierdliwi na bazarze, nie zawsze odwzajemniali uśmiechy, czasem czułam się tam jak najeźdźca. Z Luang Prabang do... Vang Vieng! Miasto grzechu, tak o nim mówili.



ENG version :)

After being in Thailand I had to learn all of the things from scratch. Thank you, good morning, I'm sorry, also they have different currency: kip - prices in tens/hundreds of thousands always made me confused. Well, also had someone next to me who was much better then me from math what was preety good tho. Today 1 LAK is 0.0001 USD - to make it easier 1 USD is 8102 LAK.

A tak robiłam zdjęcia do końca wyjazdu... / That's how I was making picutures till the end of my trip...

We took tuk tuk from the port to city centre ("port" is too big a word) Plenty of guesthouse's around - season has not started yet so the choice was huge. We stopped in Culture Guesthouse -  seven minutes away from night market (my big love!). We paid approx. 5$  per night for 1 person (I shared a room and a bed with a delightful English girl). Upstairs  was the room of 2 Dutch guys and Englishman, next to our room were Australian guy and Dutch girl. We spent there probably 3 nights.

 

What were we doing in Luang Prabang???


Lying next to the pool. Went to the club (in fact it was a very strange club) in which instead of regular dancefloor found some tables surrounded by standing people, we showed them how to dance ;). We also went for bowling - laugh and a lot of drunk people around. Utopia - the best pub/bar where I get Beer Lao - cushions on the floor, all people on barefoot, bamboo terrace, place where we met all of people from the boat -  it is simply a cult place where we all go sooner or later. Trip Advisor will show you some pics - I was to busy to make some.
 

We ran up the stairs to the one of the temples - almost missed the sunset... Did I mention that they love building stairs and at the same time they are making others life bit miserable? :D We went also to see two waterfalls (if one chooses the best is to make a group on the tuk-tuk instead of buying an organized tour of the office), and we chose Kuang Si Falls and Tad Sea Waterfall. Due to the fact that it was rainy season instead of nice blue water we found brownish water and really powerful waterfalls - which of course didn't disturb anyone to jump in and soak sweaty asses. To get to Tad Sea Waterfall we had to hire tuk-tuk and then change for the boat such as in a film about Pocahontas.  

Nocny market / Night market

The other attractions we enjoyed along the way - a night market with lots of local products as for example vodka with scorpions and snakes in bottles, bags, pendants - a paradise for shopaholics and alcoholics. Found lovely and great place with food - something like "all you can eat" for 1,4$ :D - even if we tried to find something else we came back in the same place as boomerangs.

 

Luang Prabang is charming, quiet and really chilled place. If you have just couple of days it's fair enough to see the city, the surrounding and learn the basics of Laotian. What about people there? Hmm, actually I could see the difference - they were not as pain in the ass in the bazaar, not always reciprocated smiles, sometimes I felt like invader. From Luang Prabang to Vang Vieng...! The city of sin, that's what I heard.



poniedziałek, 11 maja 2015

Way to Luang Prabang vol. 2

English version below polish ;)

"Część właściwa" podróży obejmowała 2 dni na łódce tzw. slowboat. 


Po przekroczeniu granicy na piechotę, wbiciu stempli i wizy znów musieliśmy czekać - busik był niestety zbyt mały jak na naszą liczną grupę więc jechaliśmy na dwie tury. Nie wzruszyło to zbytnio nikogo, łódka bez nas nie odpłynie... raczej. Zrobiliśmy sobie więc mały piknik, pograliśmy w karty aż w końcu i nas zgarnięto do busa (radość, że przez kolejne 2 dni moja zacna pupa w nim nie zagości była nie do opisania). 
 


Zjedliśmy po wypasionej bagietce w prowizorycznym porcie i rozsiedliśmy się w fotelach. Wiatr we włosach, hałas silnika, słońce, widoki po drodze, woda, która bardziej przypominała kolorem błoto. Płyniemy po Mekongu! Niby nic takiego ale... wierzcie lub nie ale ta rzeka to istna potęga, w porze deszczowej szczególnie (zrobiłam wywiad) ;)


No i jak się można łatwo domyślić na łódce rozrywek było całe mnóstwo - zmieniła się w mini imprezownię. Karty, chipsy, whiskey, ciastka, piwka...  Każdy praktycznie gadał z każdym, a godziny na wodzie leciały baaardzo szybko. Dopłynęliśmy do Pak Beng wczesnym wieczorem (w Azji straaaasznie szybko robiło się ciemno). Poznałam na łódce grupkę ludzi (holendrzy, australijczyk, angole) i lazłam za nimi gdy wysiedliśmy na ląd. Co było do przewidzenia na brzegu już czekało na nas "stado" Laotańczyków zachwalających swoje guesthouse'y. Zasada nr 1 - targuj się! I nie idź z pierwszą lepszą osobą, która rzuci Ci cenę do zaakceptowania, zawsze da się znaleźć tańszy nocleg ;) Ziomki z łodzi wybrały jeden guesthouse, a ja wytargowałam sobie tańszą od pokoju 3 osobowego jedynkę (wyniosło mnie to jakieś 15zł, chyba).

http://www.boatsandrice.com/

Poszliśmy na jedzenie i piwko do jedynej, względnie wyglądającej knajpy - indyjskiej :D Wierzcie lub nie, ale po jakimś czasie jedzenia w kółko makaronu ryżowego/ryżu czasem trzeba po prostu zjeść coś innego. Kolejny rodzinny biznes i obsługujące nas dzieci.


Każdy prawie słyszał o tym jak prawo w Azji jest restrykcyjne jeżeli chodzi o narkotyki. Cóż... ja zauważyłam, że praktycznie nikt nie zwraca na to uwagi. W Pai ludzie wcinali grzyby, W Pak Beng właściciel guesthouse'u palił opium z mymi znajomymi z bambusowej fajki, a zielsko? Było dostępne wszędzie. Ot taka narkotykowa hossa.

Drugi dzień był podobny do pierwszego, jeżeli chodzi o rozrywki. Choć więcej osób spało i panował większy spokój, czas się dłużył. Bo ile można siedzieć na tyłku (zamiast busa - łódź, płaskodupie murowane???


ENG version :)


"Main" trip for which we all were waiting for was journey on slowboat down the Mekong river.After crossing the border on foot, getting the stamps and visas we had to wait, again - minibus was a way too small for our large group. Well, we get used to that, the boat hopefully gonna wait for us... hopefully.  



So we had a little picnic, played some card games (joy that for the next two days my noble ass won't be sitting in minibus was indescribable). Had a nice baguette in kind of little harbor and finally sat in slowbaot's "armchairs". The wind in hair, noise of engine, sun, the views along the way and the water which was more like the mud. We are on Mekong! Believe it or not but this river is a real power, especially in the rainy season (interviewed) ;)


Well, as you can easily guess on the boat we had whole lot of entertainment - turned into a mini party. Cards, chips, whiskey, biscuits, beers... Everybody were talking with each other and the hours were passing extremely quickly. We reached Pak Bend early in the evening (in Asia it was getting dark veeery quickly). I met a bunch of people on the boat (the Dutch, Australian, British) and follow  them when we got ashore.  


We expected what we saw - Lao people were already waiting for us and trying to convince us for staying in their guesthouses. Rule No. 1 - haggle up! Don't go with random person who will give you a acceptable price, it's always possible to find cheaper accommodation ;) Mates from the boat choose one of the guesthouses and I bargained for myself single room cheaper than a  room for 3 people (it cost me some $5, I think, maybe even less).


We went to eat something "normal" (after whole day with snacks) to the only nice looking place - Indian Hasan Restaurant.  Believe it or not but after eating all the time rice noodles/rice sometimes you just need to eat something else. Another family business and working children.

 

Everyone has heard about it how law is strict if it comes to drugs in Asia. Well... I noticed that virtually no one pays any attention on that. In Pai people ate mushrooms like crazy, in Pak Beng owner of our guesthouse smoked opium with my friends from a bamboo pipe, weed? It was available everywhere. Whatever you like.

The second day was similar to the first one = kinda entertaining. Although more people were sleeping and rest was just quiet. Because for how long you can sit on your butt??? Instead of the bus - boat, flat ass guaranteed.



niedziela, 3 maja 2015

Way to Luang Prabang vol 1



English version below polish :)

3 dni i dwie noce - właściwie 3 noce, w tym jedna połowicznie spędzona w ciasnym mini-busie (jak widać na poniższym obrazku - trochę im się skłamało) tyle trwała podróż z Pai do Luang Prabang. Za przejazdy plus jeden nocleg (w Chiang Khong) zapłaciłam 1750bht (ok. 175zł ), za drugi (w Pak Beng) trzeba było wyłożyć pieniądze ze swojej kieszeni. Około 18.30 wyruszyliśmy z Pai, o 1-wszej w nocy dotarliśmy do Chiang Khong. 

Czy da się inaczej? Taniej? Da ;) Ale nie wszystkim chce się kombinować, czasem się wręcz w niektórych przypadkach nie opłaca, więcej info znajdziecie TUTAJ. Krok po kroczku.


Szczerze? Minibusy są strasznie męczące. Wydaje się, że siedzenie na tyłku przez kilka godzin to nic takiego, można odpocząć, odespać ale... nic bardziej mylnego. Nie dość, że są ciasne (wysokie osoby, bądź długonogie łanie mają przechlapane) to jeszcze trzęsie w nich jak cholera. Nie dziwne, że ludzie faszerowali się na podróż Valium (dostępne w każdej aptece w Tajlandii czy Laosie - bez recepty), rozpijali butelkę taniej whiskey albo brali leki na chorobę lokomocyjną dostępne nawet w spożywczaku (Dramamine, dimenhydrinat, 2 złote za jakieś 10 tabletek) - dzięki temu odkryciu przespałam każdą nocną podróż autobusem, mimo średnich warunków do spania. Ćpuństwo, inaczej nie da się tego nazwać.


W Chiang Khong rozrzucono cały minibus do pokojów 2-osobowych (kto miał farta i swój pokój? :D). O poranku śniadanko, wypełnianie świstków potrzebnych do uzyskania wizy na granicy, robienie zdjęć (jakieś 5zł za 4szt - niektórzy byli ciut średnio przygotowani, a ja nadgorliwa :D miałam zapas zdjęć na 3 lata...). Załadowano nas i plecaki do auta po czym zawieziono na granicę (przejście w Houay Xay). Tam podchodzenie do okienka, znowu papierki, 25$/30$ w kieszeni mniej i czekanie. Człowiek czekając na coś cały czas uczy się szybko cierpliwości :D Polecam Azję - jeżeli komuś jej stale brakuje.

Przekroczyliśmy granicę, jedziemy nad Mekong. Czas na "część właściwą" podróży do Luang Prabang. Zdjęcia z 24 września zaginęły, skończyło się robienie zdjęć smartphonem - umarł, nadeszła era zdjęć z tableta - małe "Shire" w dowodzie, że nie wyszło to nikomu na złe ;)


ENG version :)

Three days and two nights - actually 3 nights, including one partially spent in a cramped mini-bus (as you can see on the first picture at the beggining of post they are preety little liers) that's how long took getting from Pai to Luang Prabang in Laos. For transport and one night stay (in Chiang Khong) I paid 1750bht (approx. 53$ ), for the second hostel (in Pak Beng) need to pay by myself. We left Pai around 18.30 and about 1 a.m. at night we arrived to Chaing Khong.

Can you get there without booking a trip? Is that easier? Cheaper? Well, it's possible - but sometimes it's just not worth to contrive everything. All depends ;) Pai - Luang Prabang "Step by step"
 
Honestly? These minibuses are terribly tiring. It seems that sitting on butt for a few hours is nothing, that you can relax, sleep but... it's a little bullshit. Not only that they are tight (a tall person, or long-legged girls are screwed) also inside it shakes like hell. No wonder that people preparing themselves for travel taking Valium (available in every pharmacy in Thailand or Laos - without a prescription), drinking a bottle of cheap whiskey or taking medication for travel sickness which you can get even in the grocery store (Dramamine, around 0,5$ for 10 tablets) - thanks to this discovery I slept every night while being in a bus, despite the average conditions for sleeping. Junkie - can't name it in a different way.


Moje magiczne tablety! / My magic tabs!

In Chiang Khong they sent us to double rooms (who was lucky and had own room? :D). In the morning had small breakfast, filling some papers required to get a visa at the border, taking pictures for some little money (some people were bit less prepared as they should be, and I was overzealous, I had pictures for 3 years...). Together with backpacks we were loaded into the car and then driven to the border (crossing in Houay Xay). Small window, again some papers, $25/$30 less in pocket and waiting, again. Discover of the year: man waiting for something constantly learning patience :D I would recommend going to Asia - when someone has lack of it.

"Biurokracja" na granicy. / Paperwork on the border.

We crossed the border and going over the Mekong. Time for a "right part" trip to Luang Prabang. Photos from 24th of September were lost, ended up taking pictures using my smartphone - it died,  time for photos took with using my tablet (I know, that's kinda weird). Ciao!