Dear World: I'm coming!: czerwca 2014

piątek, 27 czerwca 2014

From Geneve to Monachium

W końcu dokończę tę historię, Praga już była nie raz więc ją chyba pominę. Jeszcze jeden/dwa posty i rozdział "Eurotrip 2013" w tym miejscu będzie można uznać za zamknięty. 

Trasa z ... do ... + Monachium w zdjęciach, gdyż zbyt wiele się tam nie działo i padał deszcz ;) 
 

Wstałam lada świt (no dobra, nie przesadzajmy, była może 8?). Uciekłam z hostelu i chciałam zrobić zakupy... Kto by pomyślał, że w Lidlu nie akceptują karty MasterCard???  Zaczęłam pakować prowiant, pani mówi, że chce pieniędzy. Zła jak diabli i zawstydzona weszłam do sklepu obok, tam już chcieli moją kartę, przy pakowaniu (tym razem zakupionych towarów) okazało się, że ukradłam kilogram bananów w Lidlu - tak to jest jak nie chce się przyjąć mej karty!!! :D Dojechałam bez większych problemów (choć tak, nie mogłam znaleźć miejsca skąd odjeżdża pociąg na lotnisko...) spotkałam się z D. i zaczęliśmy łapać stopa w kompletnie nowym dla mnie miejscu - przy wyjeździe z parkingu przylotniskowego - polecam serdecznie!!!


Pierwszy stop złapany może po 1h. Zostawiono nas na stacji, czekaliśmy może z pół godziny i złapaliśmy pana Niemca, takiego Piotrusia Pana naszych czasów z synkiem gratis  :D Jak się okazało z Zurychu może być dość ciężko z łapaniem stopa do Monachium (taką trasę zakładaliśmy), a ze Stuttgartu do którego jechali nasi wybawcy biegła prosta jak drut autostrada do Monachium. Zdecydowaliśmy się pojechać z nimi :) Wysiedliśmy niedaleko lotniska. :D Tym razem mój sposób łapania na krótsze odcinki poskutkował, ha! Co ciekawe, znowu trafiliśmy na panią z Francji! Podwiozła nas niedaleko, ale byliśmy na dobrej stacji - choć D.do gustu nie przypadła. Zaczął dzieciak tracić nadzieję, już chciał tu kimać ALE zatrzymał pan od biznesów. Dojechaliśmy :D Nie do Monachium (jeszcze) ale na jakąś stację podmiejską S-bahna (chyba). Nie kupiliśmy biletów, dotarliśmy do wspólnego przystanku, kupiliśmy bilety, rozstaliśmy się - ot tak. Tak samo jak się spotkaliśmy. WOLNOŚĆ!!!!!! 
 


No to teraz kolejna szkoła życia trzeba dotrzeć do wujka, z którym w żaden sposób nie można się dogadać przez telefon. Pobłądziłam. Spotkałam jedną żywą duszę, która pomogła mi się ogarnąć :D Wygooglował adres, wypytał w recepcji swojego hotelu o kierunek i postanowił się ze mną przejść. Btw. ringi to jakieś przekleństwo. Rzecz jasna weszliśmy od złej strony i musieliśmy przejść praktycznie całą długość. Wujek czekał na Diamencika (taką otrzymałam od niego ksywkę, nie pytajcie :D) tuż za rogiem. Przywitana wódką, piwem, kiełbasą, kurczakiem z kfc, sałatką. Czym chata bogata. Zasnęłam po tym mixie jak bobas.


ENG version :)

Route from... to... +  Munich in the pictures, because not too much happened there and it was raining ;) After Munich last stop: Prague.

 
I woke up almost with the sunrise (okay, don't exaggerate, it was maybe 8 a.m). I ran away from the hostel and wanted to do some shopping... Who would have thought that in Lidl they don'tt accept Mastercard? I started packing stuff to my bacpkack and lovely as hell lady said she wants the money. Mad as hell and embarrassed I went to the shop next door, there they loved my card, while packing (this time purchased goods) found that I stole kilo of bananas
from Lidl - so it's like when sb do not want to accept my MasterCard! :D Reached airport without  almost any problems (I could not find a place where train to the airport leaves...) I met with D. and began to hitchhike in a completely new place for me - parking next to the airport,  fully recommended!
 

First stop caught maybe after 1h. They left us at the station, we waited maybe half an hour and caught a German guy like Peter Pan of our time with son  :D As it turned out in Zurich can be quite hard with catching a ride to Munich (the route we expected), and from Stuttgart to which rode our savior ran straight as wire highway to Munich. We decided to go with them :) We got off near the airport. This time my way of catching for card with shorter lengths worked better, ha! Interestingly, again we cough a lady from France! She gave us short ride but we were on a good station - although D. hated this place and started to plan  where we gonna sleep. He began to lose hope kid. Finally we get a ride almost to Munich, only thing was just to get into train for few stops. We said with D. bye and walked to different ways. The same as we met. FREEDOM again.
 

Well now another "school of life" need to get to my uncle's place, I couldn't  can get along with him on the phone. Went astray. I met only one living soul who helped me to embrace :D He googled address, asked in his hotel for directions and decided to go with me. Btw. rings are a curse. Of course we went the wrong way and had to go almost the entire length. My uncle was waiting for "Diamondy" (it's my first nickname I received from him, do not ask :D) just around the corner. Greeted with vodka, beer, sausages, chicken from KFC, salad. What's ours. I fellt asleep after that mix like a baby.



czwartek, 19 czerwca 2014

Montpellier - Geneve



Pobudka była  eee... dość ciężka, nie skłamałabym pisząc, że nawet podchodziła pod traumatyczną. Wstałam z betonu, trochę obolała, cała w piasku z postanowieniem, że trzeba się wykąpać! Wróciłam skurczona, ze szczękościskiem - jednak prysznic na plaży plus wiatr to najgorsze połączenie. Mój ,,plan" zakładał ciut inną trasę. Myślałam o Lyonie (muszę tam kiedyś wrócić!) ale D. mnie przekonał do Genewy.

 
Złapaliśmy stopa i dojechaliśmy na jakąś pętlę (do której chcieliśmy się de facto dostać tramwajem - poszczęściło nam się!). Stacja benzynowa przy ulicy dość szybkiego ruchu. Zatrzymał się pan, w dość poczciwym wieku w jeszcze bardziej poczciwym samochodzie - taśma izolacyjna na suficie i liczniki, które pokazywały bez zmian - 0. Jak się okazało jego gust muzyczny był równie sędziwy - muzyka klasyczna (przeciwko, której broń boże nic nie mam!) której tempo nadawało się tylko do spania - zrobiliśmy najgorszą możliwą rzecz, którą może zrobić autostopowicz: zasnęliśmy jak susły. 

Zostaliśmy na jakiejś stacji benzynowej, zatrzymała się babeczka, która (w ramach ciekawostki) jadła na lunch jajka z chipsami (eee?). Wyrzuciła nas w centrum Lyonu, w deszczu, bez mapy i informacji co dalej. Na domiar złego całe miasto okazało się, że jest rozkopane i wszędzie poustawiali znaki z możliwymi objazdami. Mokliśmy spacerując, szukając kogokolwiek, kto nam choć trochę podpowie. Przyćpany nieco pan na przystanku autobusowym nie pomógł, reszta mówiła, że do autostrady kawałek. Więc dalej, przed siebie.


Dotarliśmy w końcu do jakiejś stacji benzynowej, choć nadal nie przy autostradzie. Akcja "zaczep człowieka": w toku. Jedna babka najpierw nam odmówiła, ale potem chyba postanowiła się zlitować i zmieniła zdanie :) podwiozła nas jakieś 40 km <3 Zaczęły się schody. Zjedliśmy coś, dalej padało, wypiłam czekoladę, dalej padało. Łapanie stopa przez ok. 3h nie sprawia już takiej frajdy, definitywnie.

W końcu! Zgarnął na jakiś typek z dziewczyną! BMW, napęd na tył, 140km/h deszcz i kręte drogi przez góry. AMEN. Przekroczyliśmy granicę! W Genewie nadal deszcz, wyszliśmy z auta - właściwie wybiegliśmy - i oczywiście skończyliśmy w ulubionym miejsc z wifi - McDonald nigdy nie rozczarowuje pod tym względem :D



Oczywiście zapomnieliśmy o tym, że tu nie ma euro, a ceny cóż... trzeba przyznać KOSMOS. Miałam dość tego dnia, czułam, że jak nie wysuszę rzeczy i plecaka zgniję i będę śmierdzącą padliną. Zarezerwowałam na szybkości hostel, najdroższy w mej karierze - 35 euro za miejsce w 8 os. pokoju (tak, ten był NAJTAŃSZY!). Jutro uciekamy do Monachium, no future z takimi cenami :D
D. pojechał na lotnisko i miał mega farta, bo okazało się, że wybitnie nie zamknęli go na noc jak to mają w zwyczaju. 

W hostelu, jak to w hostelu - piętrowe łóżka, miks kulturowy, dużo Azjatek. Prysznic chyba brałam przez 40 minut (kto wymyślił w hostelu prysznice "na przycisk" - irytacja) musiałam w końcu nadrobić za 3 dni! Obwiesiłam praniem prawie cały pokój. Oby jutro nie padało, bo ponczo wylądowało w koszu (sprawdzajcie na przyszłość co kupujecie - moje foliowe wdzianko okazało się mieć krótkie rękawy) super ochrona przed deszczem, polecam!




ENG version! :)

Waking up was eee... quite heavy, I'd be lying not saying that even approached the traumatic. I got up from the concrete, a little sore, the whole in the sand with the decision that just need to take a shower! I came back  to tent shaking with lockjaw. Shower on the beach plus the wind is the worst combination ever! My "plan" assumed slightly different route. Thought about Lyon (I have to go back there one day!) But D. convinced me to reach Geneva today.

We get a ride and arrived on a loop (we wanted to get there by tram - luck!). Gas Station. Street with big traffic. Suddenly man
in a rather pretentious age stopped in even more pretentious car - duct tape on the ceiling and counters that showed with no change - 0. As it turned out his taste in music was as old - classical music (against which I have nothing!) whose rate is operable only for sleeping - we did the worst possible thing we can do while hitchhiking: fell asleep as gophers.

 
We woke up at some gas station, an lady stopped and (in the context of interest) she startes to eat for lunch eggs with chips (wtf?!?). She threw us in the center of Lyon, in the rain, without a map and further information, to make matters worse the whole city was dug up and there were detours everywhere. Walking in the heavy rain, looking for anyone who will tell us a little bit more. Guy on heavy drugs at the bus stop did not help, and the rest said that the highway is far away. Nice people.

That's what I missed. Damn. Tyrion would love it! :D
 
We finally reached the gas station, but still not on the highway. Action "hook man" in progress. One lady firstly refused but then changed her mind :) She gave us
40 km ride <3 "stairs begun". We ate something, the rain continued, I drank the chocolate, the rain continued. Catch rate by approximately 3h no longer makes such fun, definatelly. We cought a fellow with a girl! BMW, drive back, 140km/ph rain and winding roads through the mountains. AMEN. We crossed the border! In Geneva it was still rainig, we left the car - actually ran out - and of course finished in favorite places with wifi McDonald never disappoints in this case :D

Of course, we forgot about the fact that they don't use euro, but the price... need t admit UNIVERSE. I've had enough of this day, I felt like if things won'y dry up me and my stuff will be like stinking carrion. I booked a hostel (most expensive in my career) for 35 euros for a place in the room (this was the CHEAPEST!). Tomorrow resorted to Munich, no future with these prices: D D. went to the airport and had a mega luck, because they have custom to close it for every single night.




Maybe one day i will come back here. When I will be rich and famous :D

In the hostel, as in the hostel - bunk beds, a cultural mix, a lot of Asians. I think I took a shower for 40 minutes (who invented the hostel showers "on the" - annoyance, I had to finally make up for three days! Hanged washing almost in the whole room. Tomorrow I hope it won't be raining because my plastic poncho landed in the basket (I recommend checking for the future what you buy - mine turned out to be short sleeves, great idea for protection from the rain, fully recommend!

piątek, 13 czerwca 2014

Update vol. ???

Także tego :D Sytuacja na dzień dzisiejszy przedstawia się następująco:

1. Kupiłam bilety!!! Nie do Bangkoku ale na Phuket :) Wylot dokładnie 4tego września z Wiednia, przez Dusseldorf, Abu Zabi, powrót 6go grudnia do Berlina. Chyba jeszcze nie do końca to do mnie dociera, bo nie skaczę pod sufit. Podejrzewam, że do czasu. Koszt: 1740 zł.

2. Zrobiłam kolejną szczepionkę do kolekcji. Tym razem tężec+błonica+polio za bagatela 120 zł. Łapa spuchnięta jak bochen chleba.

3. Obawy rosną co do pieniędzy, a raczej ich braku. Może być dość ciężko dostać do Japonii i Tajwanu :/ Cholerne wyspy! Samolot jest jedyna opcją, a przeloty cóż... kosztują. Jakieś pomysły co mogę jeszcze zrobić żeby chociaż mieć ten 1000 więcej? Zaczyna mi brakować pomysłów :/

4. Magisterka się sama nie napisze, a szkoda. Mam niecałe 60 stron. Jak tu dobić do 80? Kiedy uda mi się obronić, eh gdyby to tylko od mej osoby zależało.

5. Plan do września - ogólny. Praca do 2/3 tygodnia lipca, wielkie pożegnanie Poznania choć teraz się w nim tyyyyle dzieje! Woodstock, Mława, Wiedeń :)



6. W domku się odpoczywa, w domku się odreagowuje. Chociażby reset miał polegać na leżeniu na kanapie przed tv. Albo na trawie w ogródku. Tak mi było dobrze! Chociaż przez te 3 dni.



ENG version :)

So..... :D Situation for this days looks like:

1. I bought tickets! Not to Bangkok but on Phuket :) Deapture: 4th of September from Vienna to Dusseldorf, Abu Dhabi, return on 6th of December to Berlin. It still did't hit me because I'm not jumping to the ceiling. But probably it gonna take a while. Cost: 1740 zł (around 435 euros).


2. I made another vaccine to my small collection. This time diphtheria tetanus and polio for a trifle 120 zł (around 30 euros). Arm swollen like a loaf of bread.


3. Concerns are growing if we talk about money, it can be hard to get to Japan and Taiwan :/ Damn islands and distances! The plane is the only option and flights are well...  bit expensive. Any ideas what else I can do to even have this 1000 zł more? I'm running out of ideas :/


4. Master's degree will not write by itself, which is a pity. I have around 60 pages. Need to have... 80? When I manage to finish my studies, eh if it only depended on my person.


5. Plan till September - kinda general one. Work till 2nd/3d week of July, huge saying bye to Poznan though now a lot off things happens here! Woodstock, Mława, Vienna and Phuket! :)





6. At home is all about resting. Even if the reset had to rely on lying on the couch and watching tv. Or on the grass in the backyard. I felt so good! Although these three days. Can't wait for longer holidays there :)





poniedziałek, 2 czerwca 2014

Montpellier




Facebookowa Męczybuła- to ja! Na blogu wychodzi mi to dość nieudolnie i właśnie sobie zdałam sprawę, że nawet nie dokończyłam pisać o mym mini eurotripie, a chcę o całej reszcie. Zadanie nie ten miesiąc: dokończyć! Dużo tego nie zostało :) Skończyłam na Barcelonie i Montpellier. 



Mogę śmiało powiedzieć, że obudziło mnie słońce. Dość naturalna pobudeczka - miła odmiana po budzikach. Prosto ze śpiwora do morza! Czy wy też tak macie, że boicie się, że zaraz wam coś urwie nogę? Wciągnie pod wodę? Ugryzie? Wzięłam w miarę cywilizowany prysznic (woda zimna w cholerę ale co poradzić. Zebraliśmy się, zwinęliśmy nasz sajgon-obóz i wróciliśmy stopem do miasta. Zostawiliśmy rzeczy w szafkach w muzeum i poszliśmy zwiedzać :) (Fajny patent, często jest mnóstwo miejsc typu centra handlowe, muzea, dworce gdzie możecie zostawić swoje rzeczy za free, co by nie męczyć się noszeniem zbędnego dobytku). Pogoda nadal bez zmian, a miasto przeurocze! W dalszym ciągu: wąskie uliczki, jasna zabudowa, niewysoka, kamieniczki, duży plac... urocza nadmorska miejscowość oddalona bagatela o 5 km od morza - to jego jedyna wada. 


Jak na low-budget-travellerów przystało kupiliśmy potrzebny do przeżycia prowiant: krewetki, ser z pleśnią, bagietki, wino - jak na studentów w kryzysie przystało! Zaczęło wiać, ściemniać się, kropić. Rozłożyliśmy spanie, namiot i nagle: jebs! Patrzymy, a tu się błyska z trzech stron.D. uciekł gdzieś szukać miejscówki do spania, a ja coraz bardziej spanikowana poleciałam do obcych ludzi (wzdłuż plaży ciągnęły się domki) i z drżeniem w głosie, w tempie raperskim zaczęłam tłumaczyć w jakiej sytuacji się znaleźliśmy - urok osobisty! Przenieśliśmy graty pod balkon obcych Francuzów i poszliśmy kimać na betonie. Burze przeszły bokiem i spadły na nas 3 krople deszczu. Przezorność to podstawa.


ENG version :)

Facebook's tiring-ass - that's me! In my blog it's bit harder and I already realized that I didn't finish yet stories from my mini eurotrip and I want to write about... rest. The task for this month: complete it! Not that much left :) I finished here: Barcelona and Montpellier.


I can confidently say that the sun woke me up. Quite natural form of alarm - a nice change from
clocks alarm. Straight from the sleeping bag went into the sea!Do you also have that fear that something in the water will just tear off your leg? Pulls down to the water? Bite? Damn! I took quiet civilized shower (cold water as hell but... survived). We "rolled up"our  camp and returned to the city. Items left in lockers at the museum, time to explore :) (Cool patent! Often there are plenty of places like shopping centers, museums, train stations where you can leave your stuff for free, carrying stuff all time long is always tiring :D). Weather is still the same and city is simply charming! Narrow streets, light fittings, light houses, large square... charming seaside  about 5 km away from the sea - it was the only sucks-thing.


As for the low-budget - travellers we bought only
necessary stuff to survive: shrimps, cheese with mold, baguettes, wine - as befits students in deep crisis! It began to blow, fade down , gulp down. We spread sleeping tent and suddenly BANG! We looked around and noticed flashings from 3 sides. D. ran out to look for spots to sleep  and I more and more panicked I flew to strangers (there were stretched along the beach cottages) and with trembling in my voice at a rate of rap began to explain the situation in which we find ourselves - personal charm won! We moved under the French foreign balcony and went napping on the concrete. Storms passed sideways and 3 drops of rain fell on us. Prudence is essential.