Dear World: I'm coming!: 2015

wtorek, 7 lipca 2015

Homesick, homesick, homesick.

English version below polish.




,,Na wygnaniu" dni mijają dość szybko. Naliczyłam ich prawie 150, osobisty rekord "niebycia" w domu pobity. W niepisaniu bloga rekord pobiłam również - same niechlubne i karygodne, stacza się człowiek, stacza.

Gdy czegoś się nie ma - zaczynamy to doceniać, czyż nie? 100% prawdy i może dla niektórych to drobnostki, dla niektórych śmiech na sali - tęsknie za Polską tak okrutnie, że aż pewnego dnia z tęsknoty kupiłam sobie kiełbasę z Sokołowa choć kiełbasy nie jadam zbyt często. Szczyt osiągnięty.

Za czym wzdycham z tęsknotą?

Za pogodą - choć wyda się to głupie. W Anglii nigdy nie wiadomo - wstajesz rano pada deszcz, docierasz do pracy i niebo nagle robi się bezchmurne. W Polsce jak pogoda się zepsuje -  to już na całego - chociaż wiadomo jak się ubrać :D Serio, da się gorzej!

Za jedzeniem - i to jak!!! Nie jest fajnie jeść pomidory, które mają niesamowicie idealny kształt, czy też bułki, które po zgnieceniu się rozprostowują, serek wiejski jest niczym kwas, a jabłka... łamią zęby i nie pachną, tak jakbyś jadł mokrą kredę.

Za ludźmi. Mamą i tatą i bratem i całą resztą mej kochanej familii. Za przyjaciółmi i ,,przyjaciółmi", którzy mimo lat znajomości nagle pokazują, że jednak mają Cię gdzieś i nie są w stanie nawet napisać głupiego "co u Ciebie", za znajomymi bliższymi i tymi od "cześć" od niechcenia.

Za domem - szlafrokiem, łóżkiem, szafą i "moim" fotelem przed telewizorem.

Za bezrobociem - największa zmora CHOĆ lubię me miejsce pracy, uczę się cierpliwości i... mimo bólu d'#$% dalej trwam w postanowieniu i nie rzuciłam tego w cholerę.

Za wolnością i brakiem rutyny. Za brakiem budzików. Za leniwymi porankami. Za beztroską. Za emocjami. Za zmiennością. Za Poznaniem. Za wszystkim po trochu.

Fizycznie? Jakoś się żyje, psychicznie? Czasem się zastanawiam czy moja dusza przypadkiem powoli nie umiera.


ENG version.

"In exile" the days pass by pretty quickly. I counted  nearly 150 days since I came to UK, personal record of not being at home. In not writing anything on my blog as well beating graceful and shameful, what is wrong with you girl?!?

When something is missing we always begin to appreciate it. 100% of  truth and maybe for some it's a trifle and for some it's just unbelievable  but I miss Poland soooo bad that one day I bought myself  sausages  from Sokolów even if I do not eat them too often when i'm back home. The summit achieved.What am I missing for?

For the weather - seriously. In England you never know - you get up in the morning it rains, you get to work and suddenly sky is blue and nice. In Poland if the weather breaks down  it's gonna be like that for whole days or so - although we know how to dress :D Seriously, can be worse!


For food!!! It's  not good to eat tomatoes which have incredibly perfect shape or rolls which after crushing come to previous state, cottage cheese is like acid and the apples... you can break your teeth and  they don't smell so you can feel like you eat wet chalk.

For people. Mom and Dad and brother and all the rest of my dear family. For friends and "friends" who despite years  suddenly show that  they have friendship somewhere deep in their butts and it's too big effort even tp write stupid "how are you" for closer friends and those from casually "hello".

Miss my house - gown, bed, wardrobe and "my" seat in front of the TV.

Miss for being unemployed- the biggest bane BUT well, I like my workplace, I learn patience everyday and... still I'm proud of myself that I'm still doing it, even if it's far from british dream.

For freedom and the lack of routine. For lack of alarms. Lazy mornings. For carefree. Behind emotions. By volatility. For Poznan. For about everything.

Physically? Somehow alive, mentally? Sometimes I wonder if my soul is about to die accidentally, slowly.

sobota, 6 czerwca 2015

Laos in 3 minutes.

Nie jestem specem od mediów ani montażu, nie miałam nawet aparatu w Azji, a filmy kręciłam tabletem. Cóż... jak widać da się i chociaż efekt mógłby być o niebo lepszy: w głowie mam najlepsze obrazy, nie da się nałożyć na nie efektu, dodać kontrastu ani przyciąć. Bez zbędnych ceregieli: Laos w 3 minuty.


I'm not professional if it comes to media, had no camera in Asia, movies recorded with my tablet. Well... as you can see, it's possible, even if the effect could be better: in my head there are the best pictures, with no adding contrast, without filter, with no cuts. Without syperfluos ceremony: Laos in 3 minutes.

niedziela, 31 maja 2015

Luang Prabang - bang!

English version below polish

Po pobycie w Tajlandii wszystkiego trzeba było się nauczyć od początku. Dziękuję, dzień dobry, przepraszam, była tu też inna waluta: kipy - ceny w dziesiątkach/setkach tysięcy zawsze wprawiały mnie w niemałe zakłopotanie. Dobrze, że zawsze obok był ktoś o niebo lepszy z matematyki od Katarzyny. W dniu dzisiejszym 1 kip to około 45 groszy. 


Po dotarciu tuk tukiem z portu (co jest zbyt wielkim słowem) znaleźliśmy się prawie 10-osobową grupą w samym centrum miasta. Guesthouse na guesthou'sie - i weź tu człowieku bądź mądry i znajdź coś taniego :) Sezon się jeszcze nie  zaczął więc wybór był ogromny. Padło na Culture Guesthouse - jakieś 7 minut do pobliskiego nocnego marketu (uwielbiam!). Zapłaciliśmy po przeliczeniu ok. 15zł za nockę/od osoby (ja dzieliłam pokój i łóżko z przeuroczą Angielką). Na górze pokój miały 2 Holendry i Anglik, a w sąsiedztwie spali Australijczyk i Holenderka. Spędziliśmy tam chyba 3 nocki.


Co robiliśmy na miejscu???

Było leżenie nad basenem. Wyjście do klubu (de facto był to bardzo dziwny klub) w którym zamiast regularnego parkietu były taki ze stolikami otoczonymi przez gibających się ludzi, pokazaliśmy im jak się tańczy ;). Były też kręgle - a przy tym kupa śmiechu i mnóstwo pijanych ludzi dookoła. Utopia - najlepszy pub/bar w jakim dane było mi wypić Beer Lao - poduchy na podłogach, wszyscy na bosaka, bambusowy taras, tam spotkali się wszyscy z łódki - nie trzeba się było nawet umawiać - to po prostu kultowe miejsce do którego idą wszyscy prędzej czy później: sami zobaczcie ;) Trip Advisor Wam pokaże, byłam zbyt zajęty na jakiekolwiek zdjęcia. 


Wbiegliśmy po schodach na górę gdzie była świątynia - ledwie zdążyliśmy na zachód słońca... czy wspominałam, że oni są zboczeni pod względem schodów i przy tym utrudniania życia innym? :D Pojechaliśmy też nad dwa wodospady (jeżeli ktoś wybiera się najlepiej jest złożyć się grupą na tuk tuka zamiast kupna zorganizowanej wycieczki z biura), a wybraliśmy Kuang Si Falls i Tad Sea Waterfall. Z racji tego, że akurat była pora deszczowa zamiast malowniczych niebieskich wodospadzików zastaliśmy rwące potoki z brązowawą wodą - co oczywiści nie przeszkadzało nikomu żeby wskoczyć i pomoczyć spocone tyłki. Żeby dostać się do Tad Sea Waterfall trzeba było z tuk tuka przesiąść się do łódki prawie takiej jak w filmie o Pocahontas. 


Z innych atrakcji korzystaliśmy po drodze - nocny market, a tam mnóstwo lokalnych wyrobów, wódek ze skorpionami i wężami w butelce, torebek, wisiorków - raj dla zakupoholików i alkoholików. Wyhaczyliśmy super miejsce z jedzeniem - coś w stylu "all you can eat" za 4złote :D - mimo prób znalezienia czegoś innego wracaliśmy w to samo miejsce jak te bumerangi. Leżeliśmy na ulicy przy Mekongu i patrzyliśmy w gwiazdy.

Tad Sea Waterfall

O samym mieście? Urocze, spokojne, 3 dni w Luang wystarczyły żeby zobaczyć miasto, okolice i nauczyć się podstaw laotańskiego. Czy ludzie byli tu inni? Hmmm, właściwie to dało się zauważyć różnicę - nie byli tak upierdliwi na bazarze, nie zawsze odwzajemniali uśmiechy, czasem czułam się tam jak najeźdźca. Z Luang Prabang do... Vang Vieng! Miasto grzechu, tak o nim mówili.



ENG version :)

After being in Thailand I had to learn all of the things from scratch. Thank you, good morning, I'm sorry, also they have different currency: kip - prices in tens/hundreds of thousands always made me confused. Well, also had someone next to me who was much better then me from math what was preety good tho. Today 1 LAK is 0.0001 USD - to make it easier 1 USD is 8102 LAK.

A tak robiłam zdjęcia do końca wyjazdu... / That's how I was making picutures till the end of my trip...

We took tuk tuk from the port to city centre ("port" is too big a word) Plenty of guesthouse's around - season has not started yet so the choice was huge. We stopped in Culture Guesthouse -  seven minutes away from night market (my big love!). We paid approx. 5$  per night for 1 person (I shared a room and a bed with a delightful English girl). Upstairs  was the room of 2 Dutch guys and Englishman, next to our room were Australian guy and Dutch girl. We spent there probably 3 nights.

 

What were we doing in Luang Prabang???


Lying next to the pool. Went to the club (in fact it was a very strange club) in which instead of regular dancefloor found some tables surrounded by standing people, we showed them how to dance ;). We also went for bowling - laugh and a lot of drunk people around. Utopia - the best pub/bar where I get Beer Lao - cushions on the floor, all people on barefoot, bamboo terrace, place where we met all of people from the boat -  it is simply a cult place where we all go sooner or later. Trip Advisor will show you some pics - I was to busy to make some.
 

We ran up the stairs to the one of the temples - almost missed the sunset... Did I mention that they love building stairs and at the same time they are making others life bit miserable? :D We went also to see two waterfalls (if one chooses the best is to make a group on the tuk-tuk instead of buying an organized tour of the office), and we chose Kuang Si Falls and Tad Sea Waterfall. Due to the fact that it was rainy season instead of nice blue water we found brownish water and really powerful waterfalls - which of course didn't disturb anyone to jump in and soak sweaty asses. To get to Tad Sea Waterfall we had to hire tuk-tuk and then change for the boat such as in a film about Pocahontas.  

Nocny market / Night market

The other attractions we enjoyed along the way - a night market with lots of local products as for example vodka with scorpions and snakes in bottles, bags, pendants - a paradise for shopaholics and alcoholics. Found lovely and great place with food - something like "all you can eat" for 1,4$ :D - even if we tried to find something else we came back in the same place as boomerangs.

 

Luang Prabang is charming, quiet and really chilled place. If you have just couple of days it's fair enough to see the city, the surrounding and learn the basics of Laotian. What about people there? Hmm, actually I could see the difference - they were not as pain in the ass in the bazaar, not always reciprocated smiles, sometimes I felt like invader. From Luang Prabang to Vang Vieng...! The city of sin, that's what I heard.



poniedziałek, 11 maja 2015

Way to Luang Prabang vol. 2

English version below polish ;)

"Część właściwa" podróży obejmowała 2 dni na łódce tzw. slowboat. 


Po przekroczeniu granicy na piechotę, wbiciu stempli i wizy znów musieliśmy czekać - busik był niestety zbyt mały jak na naszą liczną grupę więc jechaliśmy na dwie tury. Nie wzruszyło to zbytnio nikogo, łódka bez nas nie odpłynie... raczej. Zrobiliśmy sobie więc mały piknik, pograliśmy w karty aż w końcu i nas zgarnięto do busa (radość, że przez kolejne 2 dni moja zacna pupa w nim nie zagości była nie do opisania). 
 


Zjedliśmy po wypasionej bagietce w prowizorycznym porcie i rozsiedliśmy się w fotelach. Wiatr we włosach, hałas silnika, słońce, widoki po drodze, woda, która bardziej przypominała kolorem błoto. Płyniemy po Mekongu! Niby nic takiego ale... wierzcie lub nie ale ta rzeka to istna potęga, w porze deszczowej szczególnie (zrobiłam wywiad) ;)


No i jak się można łatwo domyślić na łódce rozrywek było całe mnóstwo - zmieniła się w mini imprezownię. Karty, chipsy, whiskey, ciastka, piwka...  Każdy praktycznie gadał z każdym, a godziny na wodzie leciały baaardzo szybko. Dopłynęliśmy do Pak Beng wczesnym wieczorem (w Azji straaaasznie szybko robiło się ciemno). Poznałam na łódce grupkę ludzi (holendrzy, australijczyk, angole) i lazłam za nimi gdy wysiedliśmy na ląd. Co było do przewidzenia na brzegu już czekało na nas "stado" Laotańczyków zachwalających swoje guesthouse'y. Zasada nr 1 - targuj się! I nie idź z pierwszą lepszą osobą, która rzuci Ci cenę do zaakceptowania, zawsze da się znaleźć tańszy nocleg ;) Ziomki z łodzi wybrały jeden guesthouse, a ja wytargowałam sobie tańszą od pokoju 3 osobowego jedynkę (wyniosło mnie to jakieś 15zł, chyba).

http://www.boatsandrice.com/

Poszliśmy na jedzenie i piwko do jedynej, względnie wyglądającej knajpy - indyjskiej :D Wierzcie lub nie, ale po jakimś czasie jedzenia w kółko makaronu ryżowego/ryżu czasem trzeba po prostu zjeść coś innego. Kolejny rodzinny biznes i obsługujące nas dzieci.


Każdy prawie słyszał o tym jak prawo w Azji jest restrykcyjne jeżeli chodzi o narkotyki. Cóż... ja zauważyłam, że praktycznie nikt nie zwraca na to uwagi. W Pai ludzie wcinali grzyby, W Pak Beng właściciel guesthouse'u palił opium z mymi znajomymi z bambusowej fajki, a zielsko? Było dostępne wszędzie. Ot taka narkotykowa hossa.

Drugi dzień był podobny do pierwszego, jeżeli chodzi o rozrywki. Choć więcej osób spało i panował większy spokój, czas się dłużył. Bo ile można siedzieć na tyłku (zamiast busa - łódź, płaskodupie murowane???


ENG version :)


"Main" trip for which we all were waiting for was journey on slowboat down the Mekong river.After crossing the border on foot, getting the stamps and visas we had to wait, again - minibus was a way too small for our large group. Well, we get used to that, the boat hopefully gonna wait for us... hopefully.  



So we had a little picnic, played some card games (joy that for the next two days my noble ass won't be sitting in minibus was indescribable). Had a nice baguette in kind of little harbor and finally sat in slowbaot's "armchairs". The wind in hair, noise of engine, sun, the views along the way and the water which was more like the mud. We are on Mekong! Believe it or not but this river is a real power, especially in the rainy season (interviewed) ;)


Well, as you can easily guess on the boat we had whole lot of entertainment - turned into a mini party. Cards, chips, whiskey, biscuits, beers... Everybody were talking with each other and the hours were passing extremely quickly. We reached Pak Bend early in the evening (in Asia it was getting dark veeery quickly). I met a bunch of people on the boat (the Dutch, Australian, British) and follow  them when we got ashore.  


We expected what we saw - Lao people were already waiting for us and trying to convince us for staying in their guesthouses. Rule No. 1 - haggle up! Don't go with random person who will give you a acceptable price, it's always possible to find cheaper accommodation ;) Mates from the boat choose one of the guesthouses and I bargained for myself single room cheaper than a  room for 3 people (it cost me some $5, I think, maybe even less).


We went to eat something "normal" (after whole day with snacks) to the only nice looking place - Indian Hasan Restaurant.  Believe it or not but after eating all the time rice noodles/rice sometimes you just need to eat something else. Another family business and working children.

 

Everyone has heard about it how law is strict if it comes to drugs in Asia. Well... I noticed that virtually no one pays any attention on that. In Pai people ate mushrooms like crazy, in Pak Beng owner of our guesthouse smoked opium with my friends from a bamboo pipe, weed? It was available everywhere. Whatever you like.

The second day was similar to the first one = kinda entertaining. Although more people were sleeping and rest was just quiet. Because for how long you can sit on your butt??? Instead of the bus - boat, flat ass guaranteed.



niedziela, 3 maja 2015

Way to Luang Prabang vol 1



English version below polish :)

3 dni i dwie noce - właściwie 3 noce, w tym jedna połowicznie spędzona w ciasnym mini-busie (jak widać na poniższym obrazku - trochę im się skłamało) tyle trwała podróż z Pai do Luang Prabang. Za przejazdy plus jeden nocleg (w Chiang Khong) zapłaciłam 1750bht (ok. 175zł ), za drugi (w Pak Beng) trzeba było wyłożyć pieniądze ze swojej kieszeni. Około 18.30 wyruszyliśmy z Pai, o 1-wszej w nocy dotarliśmy do Chiang Khong. 

Czy da się inaczej? Taniej? Da ;) Ale nie wszystkim chce się kombinować, czasem się wręcz w niektórych przypadkach nie opłaca, więcej info znajdziecie TUTAJ. Krok po kroczku.


Szczerze? Minibusy są strasznie męczące. Wydaje się, że siedzenie na tyłku przez kilka godzin to nic takiego, można odpocząć, odespać ale... nic bardziej mylnego. Nie dość, że są ciasne (wysokie osoby, bądź długonogie łanie mają przechlapane) to jeszcze trzęsie w nich jak cholera. Nie dziwne, że ludzie faszerowali się na podróż Valium (dostępne w każdej aptece w Tajlandii czy Laosie - bez recepty), rozpijali butelkę taniej whiskey albo brali leki na chorobę lokomocyjną dostępne nawet w spożywczaku (Dramamine, dimenhydrinat, 2 złote za jakieś 10 tabletek) - dzięki temu odkryciu przespałam każdą nocną podróż autobusem, mimo średnich warunków do spania. Ćpuństwo, inaczej nie da się tego nazwać.


W Chiang Khong rozrzucono cały minibus do pokojów 2-osobowych (kto miał farta i swój pokój? :D). O poranku śniadanko, wypełnianie świstków potrzebnych do uzyskania wizy na granicy, robienie zdjęć (jakieś 5zł za 4szt - niektórzy byli ciut średnio przygotowani, a ja nadgorliwa :D miałam zapas zdjęć na 3 lata...). Załadowano nas i plecaki do auta po czym zawieziono na granicę (przejście w Houay Xay). Tam podchodzenie do okienka, znowu papierki, 25$/30$ w kieszeni mniej i czekanie. Człowiek czekając na coś cały czas uczy się szybko cierpliwości :D Polecam Azję - jeżeli komuś jej stale brakuje.

Przekroczyliśmy granicę, jedziemy nad Mekong. Czas na "część właściwą" podróży do Luang Prabang. Zdjęcia z 24 września zaginęły, skończyło się robienie zdjęć smartphonem - umarł, nadeszła era zdjęć z tableta - małe "Shire" w dowodzie, że nie wyszło to nikomu na złe ;)


ENG version :)

Three days and two nights - actually 3 nights, including one partially spent in a cramped mini-bus (as you can see on the first picture at the beggining of post they are preety little liers) that's how long took getting from Pai to Luang Prabang in Laos. For transport and one night stay (in Chiang Khong) I paid 1750bht (approx. 53$ ), for the second hostel (in Pak Beng) need to pay by myself. We left Pai around 18.30 and about 1 a.m. at night we arrived to Chaing Khong.

Can you get there without booking a trip? Is that easier? Cheaper? Well, it's possible - but sometimes it's just not worth to contrive everything. All depends ;) Pai - Luang Prabang "Step by step"
 
Honestly? These minibuses are terribly tiring. It seems that sitting on butt for a few hours is nothing, that you can relax, sleep but... it's a little bullshit. Not only that they are tight (a tall person, or long-legged girls are screwed) also inside it shakes like hell. No wonder that people preparing themselves for travel taking Valium (available in every pharmacy in Thailand or Laos - without a prescription), drinking a bottle of cheap whiskey or taking medication for travel sickness which you can get even in the grocery store (Dramamine, around 0,5$ for 10 tablets) - thanks to this discovery I slept every night while being in a bus, despite the average conditions for sleeping. Junkie - can't name it in a different way.


Moje magiczne tablety! / My magic tabs!

In Chiang Khong they sent us to double rooms (who was lucky and had own room? :D). In the morning had small breakfast, filling some papers required to get a visa at the border, taking pictures for some little money (some people were bit less prepared as they should be, and I was overzealous, I had pictures for 3 years...). Together with backpacks we were loaded into the car and then driven to the border (crossing in Houay Xay). Small window, again some papers, $25/$30 less in pocket and waiting, again. Discover of the year: man waiting for something constantly learning patience :D I would recommend going to Asia - when someone has lack of it.

"Biurokracja" na granicy. / Paperwork on the border.

We crossed the border and going over the Mekong. Time for a "right part" trip to Luang Prabang. Photos from 24th of September were lost, ended up taking pictures using my smartphone - it died,  time for photos took with using my tablet (I know, that's kinda weird). Ciao!



wtorek, 14 kwietnia 2015

Bloger to psuja? / Blogger destroyer?

 English version below polish ;)

Ostatnio zdecydowanie za dużo myślę i analizuję wszystko co się tylko da. Zaczynając od  ,,po cholerę mi ta Anglia|" przez myślenie żeby może znaleźć inną pracę albo po prostu uciekać i nie zawracać sobie głowy ,,dorosłym" życiem z podatkami i każdym dniem podobnym do poprzedniego. 

Ale żeby to wszystko nie było zbyt proste druga połowa mej głowy myśli... hmmmm, w Polsce zanim cokolwiek odłożę na moje głupie pomysły miną lata, a praca... lepiej płatnej niż tu nie znajdę ot tak. Niedługo zmienię się w zrzędę roku, z większą ilością pieniędzy na koncie ale za to z brakiem czasu na cokolwiek i permanentną miną cierpiętnicy. Coś za coś, szczęśliwa będę później :D 
 

Wraz z mymi egzystencjalnymi przemyśleniami (w międzyczasie) zastanawiałam się jakiś czas temu jak to właściwie jest z blogami o tematyce podróżniczej. Blogerzy psują zabawę innym? A może ułatwiają życie? Nie mają większego znaczenia?  I tutaj: sznur ma dwa końce (jak optymistycznie, co?). Początkowo podzieliłam swój wywód na plusy/minusy ale doszłam do wniosku, że mimo wszystko plusy mogą być dla niektórych minusami więc nie dane jest mi oceniać.

  • Dzięki blogom znajdziemy wiele informacji o miejscach których nie widzieliśmy wcześniej i których czasem nie przyszłoby nam nawet do głowy odwiedzić - wiadomo, że lepiej zobaczyć je jak najszybciej w realu, ale cóż... jak nie da się inaczej póki co dobre są i wirtualne odwiedziny.
  • Poznajemy przeróżne kultury - czyściutka nienamacalna teoria choć wiele razy może ułatwić życie i uchronić przed gafami.
  • Uczymy się (całe życie, na swoich i czyichś błędach) - Tanie loty? Survival? Wielkość plecaka? Co spakować, bez czego się obejdzie, a co jest niezbędne (względnie)?
  • ,,Kochany pamiętniczku..." - pamiątka na lata i informator dla innych, gdy nie mamy czasu pisać każdemu z osobna, że żyjemy, dobrze się bawimy itp.
  • Wiemy np. na jakie wydatki trzeba się przygotować.
  • Podziwiamy świetne zdjęcia, nowe widoczki, owszem są super ALE to tylko nadal tylko/aż zdjęcia. Często obraz nie pokrywa się z rzeczywistością, a wtedy przychodzi zdziwienie i rozczarowanie (z autopsji).
  • Ile ludzi tyle opinii dotyczących miejsc/krajów/jedzenia - dopóki sam nie spróbujesz to się nie dowiesz. Obiektywizmu brak.
  • Istnieje możliwość, że nic Cię już nie zdziwi - bo już gdzieś to widziałeś, gdzieś o tym czytałeś.

Wiadomo... mamy wyjście, właściwie dwa: czytać albo nie czytać. Dlatego te DYWAGACJE ostatecznie nie miały większego sensu :D 

Pozdrawiam z Norwich,

Perfect Housewife ;)

 
ENG version :)


Since couple of weeks I analyze everything what I can, thinking way too much either. Starting from ,,why the hell I'm in this England" by thinking that maybe I should find another job or simply run away and do not bother  anymore with ,,adult" life with taxes and every day similar to the previous one.


But that's all it's not too easy as it seems to. The second half of my head is thinking... hmmmm, if I would do the same in Poland it would take ages to put my money on a side for my silly ideas and the work... I would,'t find better paid than here. Soon I'm going to turn into grumpy one, with more money on my bank account but with the lack of time for anything and permanent expression of martyr. Something for something = I'm going to be happy later :D

To be or not to be.

Along with my existential thoughts (in the meantime) I wondered some time ago how actually it is with travel blogs. Bloggers spoil others fun? Or maybe make life easier? Are they even a bit helpful in their existance? And here "the rope has two ends" (optimistic, eh?). Initially I shared my discourse on the pros/cons but I came to the conclusion that despite all the advantages may be for some negatives so leaving that for you guys.

  • You will find out there a lot of information about the places you haven't seen before and where possibly you wouldn't go - you know it's better to see it as soon as possible in the real world, but, well... if we have no chance for it still virtual visit is better than nothing, right?
  • We are getting to know various cultures -  intangible theory although many times can make life easier and to guard against bloomers.
  • We can learn sth (for whole life on our own and one's mistakes) - Cheap flights? Survival? The size of the backpack? What to pack, what you can live withiut, and what is necessary (relatively)?
  •  ,, Dear diary ... "- keepsake for years and guide for others when we do not have time to write each one of them, that we are still alive, we have fun etc.
  • We can find some infos about prises - so we know how big/small funds do we need.
  • We can see the great pictures, new views, yes they are great BUT it is still/only the image. Often the image does not coincide with reality and then comes the surprise and disappointment (autopsy).
  • How many people that many opinions about  the places/countries/food - until you have tried it you'll never know. Lack of objectivity.
  • It is possible that you won't be surprised anymore- because: I've seen it somewhere, read about it somewhere. 

I know... there is an exit, actually two: read or not to read. Therefore the agonizing ultimately had not much sense :D
 

Regards from Norwich,

Perfect Housewife! 

 

wtorek, 7 kwietnia 2015

Tajskie podsumowanie / Thai summary

English version below polish :)


Należałoby W KOŃCU podsumować pobyt w Tajlandii (na blogu pojawi się jeszcze wpis o wyspach - na samym końcu wyprawy odwiedziłam Koh Lantę i Koh Tao - jeżeli ktoś ma jakiekolwiek pytania służę pomocą wszelaką). Nie spędziłam tak roku, ani chociażby kilku miesięcy ale powiedzmy, że coś tam widziałam, poznałam, odwiedziłam.


Tajlandia... pierwszy kraj, który odwiedziłam. Pierwszy w którym opadanie szczęki łączyło się z wytrzeszczem oczu - z szoku, osłupienia i niedowierzania. 

Prażone robale. Pin pong show. Ladyboysi. Masaże. Mniej lub bardziej jawna prostytucja. Gaz rozweselający. Pyszne jedzenie. Kolory. Brud. Ciągłe wspinanie i wchodzenie po schodach, co najmniej 5 zawałów. Nauka porządnego posługiwania się pałeczkami. Kradzież. Podróżowanie nocą. Najsmaczniejsze owoce, jakie jadłam w życiu. Mój pierwszy raz na skuterze. Przejażdżka na słoniu. Rafting. Wpół zatopiona bambusowa tratwa. Tuk tuki. Ciągłe podejrzenia. Świątynie. Irytacja ciągłymi próbami sprzedania czegokolwiek. Upał. Ciągłe gubienie się i ,,nauka chodzenia" wśród tłumu. Nauka targowania. Trekking w dżungli. Fireshow. Reagge bary. Muzyka na żywo. Klub w Tajlandii i dodatkowe 3 dziury w mózgu z powodu muzyki. Liczne kąpiele - gdzie popadnie. Szczury giganty w Bangkoku. Pływający targ. Głaskanie naćpanych tygrysów. Dużo Changów. Totalna dezinformacja.  Gorące źródła w górach. Tłumy wspaniałych ludzi i całe mnóstwo dobrych wspomnień.



 
Wrażenia?  Wydaje mi się, że Tajlandia już jest nieco popsuta (mimo, że nie mam porównania z tym co było x lat temu). Z jednej strony dzięki szeroko pojętej turystyce kraj się wzbogaca z drugiej - ludzie robią się coraz bardziej chciwi i fałszywie milutcy, a natura na tym baaardzo cierpi (np. rafa koralowa). Odwieczny problem krajów rozwijających się, coś za coś chce się rzec. 

Koh Tao

Mimo wszystko pokochałam ją. Ze swoimi wszystkimi mniejszymi i większymi wadami. Da się tam kupić i załatwić dosłownie wszystko, a wszelkie absurdy są na porządku dziennym i po tygodniu już chyba nic nie jest w stanie człowieka zdziwić o czym pisałam TUTAJ. I z pewnością odwiedzę jeszcze ten kraj ale tym razem daruję sobie Bangkok i wyspy, północ wymaga dłuższej eksploracji :) W Pai zostanę na dłużej, z pewnością. Ceny? Wyspy są droższe, północ tania, Bangkok - trzeba wiedzieć gdzie szukać, no i do wszystkiego dochodzi umiejętność targowania się - spokojnie, można tą umiejętność bardzo szybko opanować do perfekcji, mamy wiele okazji do trenowania ;)

Tajski spis treści - tak żeby nikt się nie nadwyrężył zbytnio przy szukaniu czegokolwiek. Tam znajdziecie całą resztę. Czas na Laosssss!

Pozdrawiam,

Kanapkowa mistrzyni!




ENG version :)

Time for Laos so need to summarize FINALLY my stay in Thailand (I'm going to write one more post about islands - at the end of the trip I visited Koh Lanta and Koh Tao - if anyone has any questions, just drop me a line). I didn't spend there year or even a few months, but let's say that I saw something, met some people and visited some places.  


Thailand... the first country I visited. The first where my jaws fall and where had exophthalmos eyes at once - from the shock, dismay and disbelief.  

Roasted bugs. Pin pong show. Ladyboys. Massages. More or less overt prostitution. Laughing gas. Delicious food. Colors. Dirt. Continuous climbing and climbing stairs + at least 5 heart attacks. Lessons of using chopsticks decently. Theft. Travelling at night. The most delicious fruits I ate in my life. My first time on a scooter. Ride on an elephant. Rafting. Bamboo raft. Tuk tuks. Continuous suspicion. Temples. Annoyance of trying to sell anything. Heat. Continuous getting lost and learning to "walk" among the crowd. Science of bargaining. Trekking in the jungle. Fireshows. Reagge bars. Live music. Club in Thailand and an additional 3 holes in the brain because of the music. Numerous baths - wherever and whenever. Giants rats in Bangkok. Floating Market. Stroking drugged tiger. A lot of Changs. Practical disinformation. Hot springs in the mountains. Crowds of great people and a lot of good memories.

Phuket

It seems to me that Thailand is already a bit broken (even though I have no comparison with what was "x" years ago). On the one hand thanks to the wider tourism enriches the country on the other - people are getting more greedy and false nice and nature is suffering (for example coral reef). The eternal problem of developing countries "something for something" you want to say.


Koh Lanta - week before way back.

After all I love Thailand. With all major and minor defects. Where you can buy and get literally everything and all the absurdities are here in the order of the day and after a week probably you won't be suprised anymore - wrote about it HERE. I will for sure visit this country again but this time I will skip Bangkok and islands, North requires a longer exploration :) In Pai going to stay bit  longer, certainly. Prices? The islands are more expensive, North is cheap, Bangkok - you need to know where to look and to everything there is bargaining skills - no worries if you can't do that you are going to have opportunities to train, to become a master ;)

All posts about Thailand - just to help you with searching of anything. Time for Laosssss!


Regards,


Master of sandwiches!