Dear World: I'm coming!: grudnia 2013

niedziela, 29 grudnia 2013

New year is coming


Tak na zakończenie roku, bez podsumowania (ale postanowień sobie nie mogę odmówić, a raczej planu, bo postanowienia zazwyczaj już po miesiącu nie mają się zbyt dobrze). Szczerze? Chyba zwariowałam! Sprawdzam co chwila liczbę wyświetleń, śledzę co się dzieje na innych blogach, fanpejdżach i coraz bardziej nakręcam... Ile można? :D  A gdzie w tym moja magisterka? Praca? Cokolwiek? Niedługo zostanę typowym nerdem zaszytym przed komputerem i cieszącym się z każdego wyświetlenia. 


Zanim zacznie się rok 2014 - SYLWESTER. Dzień, który niezbyt lubię ale jakoś toleruję i traktuję z przymrużeniem oka. Zbyt duża presja dookoła, ciśnienie na dobrą zabawę i rozległe w czasie przygotowania... dziwna otoczka. Zdarzyło mi się siedzieć w domu z lampką wina i filmem, byłam też na rynku w niejednym mieście, czasem towarzyszył mi Polsat, klub, bal w wynajętej sali... troszkę tego było. I wiecie co? Każda opcja była dobra :) Zatem w tym roku, tak dla odmiany opuszczam kraj :D Niezbyt daleka będzie ma wyprawa, bo do celu zaledwie 400 km. Jutro z rana ruszam do Pragi (po raz drugi) uwielbiam to miasto! :) Oczywiście na stopa. Czas na mój debiut na polskich trasach! Trzymajcie kciuki, a jakbym się nie odzywała po Nowym Roku, wzywajcie Interpol. Pakowanie w toku, Marylin mi pomaga.



Oczywiście: kolejne życzenia do kolekcji. Życzę Wam aby rok 2014 był lepszy o milion procent od poprzedniego (o ile jest to możliwe), odwagi do realizacji marzeń, niekończącej się motywacji i pokładów pozytywnej energii :) Poznań Pozdrawia i życzy szczęśliwego, nowego!



ENG version :) 

So at the end of the year, without a summary (but the provisions of myself I can not deny, but rather a plan, because the provisions usually after a month are not looking very good). Honestly? I think I 'm crazy! I check all the timeand the number of dispalys, I follow what's happening on other blogs, fanpages... How much can I? :D And where is this my master's degree? Work ? Anything? Shortly become typical nerd stitched to front of the computer and enjoying each display.


Before 2014 start - New Year's Eve. Day, which I don't like much like but somehow tolerate and not taking serious. Too big pressure around, the pressure to have fun and extensive time of preparations... strange. Few times I was sitting  at home with a glass of wine and a movie, I was also on the markets in many towns, sometimes accompanied me Polsat (polish tv channel), was in the club, prom in a rented local... a lot off NYE types. And you know what? Every option was good :) So this year, for a change I'm leaving the country :D Not too far away, because the purpose is only 400 km away. Tomorrow morning I'm heading to Prague (the second time) I truly love this city! :) Of course I'm going to hitchike. Time for my debut on Polish roads! Keep your fingers crossed, and if  I won't be writing etc  after the New Year (probably coming back 2d or 3rd of Jan) call Interpol. Packing in progress, Marilyn helps me.

Of course the further wishes to the collection. I wish you that 2014 was a million percent better than the previous one (if it's possible)  confidence to pursue dreams, endless layers of motivation and positive energy :) Poznan greets you and wishes you a happy, new!!! xxx

2011/2012 :D glitter party

piątek, 27 grudnia 2013

Porto in Porto


Jak to mówią: święta, święta i po świętach! Poniżej mały "datowy" zbieg okoliczności. Porto baby! :)


W Polsce chlebem i solą, w Porto szklaneczką tutejszego, słodkiego Porto. Couchsurfingowania ciąg dalszy. Tym razem moim 3-dniowym lokum był pokój z prywatną łazienką, w kamienicy przy Santa Catarinie- odpowiedniku poznańskiej Półwiejskiej, sopockiego Monciaku (Monciaka), toruńskiej szerokiej. Czego chcieć więcej? Zmęczenie? Jakie zmęczenie?!?! Momentalnie odeszło w niepamięć. Porto zarówno za dnia jak i nocą jest iście magicznym miejscem. Światła na moście, zdezelowane budyneczki, tłumy na deptaku nad samą rzeką, muzyka na żywo, scena, a na niej... taniec brzucha (nawet tam!!!) Radość. Na zmęczenie najlepsze (jak zawsze!) zimne piwko, w gratisie shisha i miękkie poduchy pod tyłkiem. W tych przecudnych okolicznościach poznaliśmy Daniela i Anje (Brazyliczyk, trener norweskiej drużyny siatkówki plażowej- okazało się, że w tym czasie rozgrywane były mistrzostwa akademickie, Anja była rodowitą "Oslowską" Norweżką). Wieczór na wesoło: piłkarzyki, shoty z absyntem, kupa śmiechu.


27 lipiec - dzień, w którym wszystko kręciło się dookoła ludzi :)

Trafiłam na ciekawy moment istnienia mieszkania- wprowadził się nowy lokator (oczywiście imienia nie pamiętam) z Walii, uczy angielskiego w szkole w Porto i jest słodkim, baaardzo słodkim homoseksualistą :) Zrobione paznokcie, brwi, idealnie wygolona głowa i do tego śmieszne tiki nerwowe -> pocieranie rąk i... nawyk bycia głośnym :D Poznałam też Gonzalo, Hiszpana, który był na Erasmusie we Wrocławiu. Zawsze musi się pojawić jakiś polski motyw, gdziekolwiek mnie nie poniesie. Idziemy nad Atlantyk! Akurat ktoś na Couchu rzucił temat plażowania. To właśnie tu spotkałam JEDYNEGO Polaka podczas mego całego pobytu w Portugalii. 

Zaczęło wiać, zmarzliśmy więc spotkaliśmy się z Danielem i Anją. Przeżyłam (kolejny) największy szok życia, wręcz nie dowierzałam własnym uszom. Gadamy, gadamy, aż tu nagle... wybuchłam śmiechem. Grali Polacy i nie mogło oczywiście zabraknąć soczystego ,,Ona tańczy dla mnie". Duma mnie wręcz rozpierała! Poszliśmy na obiad do restauracji w jakiejś wąskiej, bocznej uliczce. A tam... rozpusta- białe wino i świeża rybka (codfish z grilla). Plan na wieczór: grill. Muzyka, pogaduszki o robienia piwa (moje małe marzenie), różowe wino (wina w Portugalii są cholernie tanie, szok) i obserwowanie kwitnącej miłości (wiedziałam!!! wystarczyło spojrzeć na Adrea i naszego nowego lokatora) iście rozczulający widok. Jutro zwiedzanie na całego! Koniec tego dobrego ;)
 



ENG version

As they say: Holy, holy, and.. after the holidays! Here a small "date" coincidence. Porto baby ! :)

In Poland we are saying welcome with bread and salt here with a glass of sweet local Porto. Couchsurfing time! My 3-day locale was a room with a private bathroom in the building next to Santa Catarina - equivalent Półwiejska in Poznan, Monciak ( Monciak ) in Sopot, Szeroka in Torun. Just perfect! Fatigue? What is fatigue?!? Immediately gone into oblivion. Porto both by day and night is a truly magical place. All those lights on the bridge, dilapidated small buildings, the crowds on the boardwalk by the river, live music, scene and... belly dancing (even there!) Joy. The best afer such a long day (as always!) is cold beer, in addiction shisha and soft pillows under ass. In these circumstances we met Daniel and Anja ( brazilian coach of   Norwegian beach volleyball team- it turned out that at that time were played academic championship, Anja was a native-Oslo Norwegian woman). Evening full of humor: table-football, shots with absinthe, a pile of laughter.


July 27 - the day on which everything was revolved around people :)

I came at very interesting moment of the existence of this flat- introduced to the new tenant (of course I do not remember the name) from Wales, teaches English at a school in Porto and is a sweet, sooooo sweet gay :) Taken nails, eyebrows, perfectly shaved head and to this ridiculous tics - > rubbing hands and.. the habit of being loud :D also met Gonzalo, a Spaniard, who was on Erasmus in Wroclaw. It must always appear a Polish theme, wherever I will be.  Let's go over the Atlantic! Just someone threw on CS website info about meeting on the beach. It was the place where I met ONE Pole during my entire stay in Portugal. 

It began to blow, was cold so we met up with Daniel and Anja. I was in the biggest shock of my life, even I did not believe my own ears. We were talking and  all of a sudden... I burst out laughing. Poles were playing at this moment  and in the speakers they play some polish song, very awful one, which was hated by many people but everyody were thinking that soon it will be played even in fridge ,,Ona tańczy dla mnie "  How can I be proud Pole? :D Went for lunch in a narrow side street. Vice! The perfect white wine and fresh fish (grilled codfish) Plan for the evening : BBQ. Loud music, chatting about making beer (my little dream!), pink wine (the wines in Portugal are pretty damn cheap, shock) and observing the thriving love ( knew it! enough to look at Adrea and our new tenant )- lovely view . Tomorrow tour on the whole! End of my sweet lazyness ;)



wtorek, 24 grudnia 2013

So this is Christmas

 

No i SĄ! Mimo braku śniegu (wydawałoby się, że to warunek konieczny) i braku "prawdziwej" atmosfery i tak pozostaną dla wielu (w tym mnie!) tymi NAJ. Miesiąc temu pojawiły się w sklepach bombki, 3 tygodnie temu zaczęli grać wszędzie Last Christmas, gotowanie bigosu rozpoczęło się tydzień temu, w tym samym czasie ludzie wpadli w szał świątecznych zakupów i rozpychają się łokciami gdziekolwiek się nie pojawią. Do tego dochodzą: pakowanie prezentów i sprzątanie powierzchni wszelakich. Przez 3 kolejne dni czekają nas opłatki, życzenia i prezenty, często spotkania z ludźmi, których widzimy raz w roku, obejrzymy ,,Kevina samego w domu" i ,,Love actually" i prawdopodobnie będziemy w szoku gdy ktoś przy suto zastawionym stole zacznie śpiewać kolędy. W gratisie pierogi, makowiec, ryby na 100 sposobów i gapienie się na choinkę, która w tym roku jest wybitnie słodka. Święta!!! A co po nich? Prawdopodobnie większość usatysfakcjonowana ilością jedzenia (którego jest ogrom!) będzie się leniwie toczyć  i planować wystrzałowego sylwestra. Cekiny, brokaty, szampany... uwielbiam grudzień!

Bez życzeń się oczywiście nie obejdzie ;) Dlatego też, życzę Wam spokojnych i leniwych Świąt, w gronie ludzi, których kochacie,  w najlepszej grudniowo-świątecznej atmosferze ever, przy stole zastawionym Waszymi ulubionymi smakołykami. A w następnym roku? Wielu przygód i odwagi do realizacji swoich najśmielszych marzeń! Bądźcie szczęśliwi i spełnieni! :)



ENG version :)

Well, they came! Despite the lack of snow (it would seem that it's necessary to have some outside) and the lack of  this "real" atmosphere for many (including me!) there are still the BEST. A month ago balls in stores appeared, three weeks ago they started to play everywhere Last Christmas and Mariah Carey song, cooking stew began a week ago and in the same time people came up with the Christmas shopping frenzy and pushes everybody away by their elbows. For 3 consecutive days await us wafers, wishes and gifts, often meeting with the people we see once a year, watch "Home alone","Love Actually" and "Holiday" and probably will be shocked when someone sitting in front of the table will start to sing Christmas carols. In addiction dumplings, poppy seed cake, fish in 100 ways and staring at the Christmas tree, which this year is very sweet. Holidays! And what after them? Probably the most of the poeple will be very satisfied with the amount of food (which is the magnitude!) and would start to plan crazy New Year's Eve.  Sequins, glitter, champagne... I really love december!

Finish without the wishes? No way, no chance ;) Therefore, I wish you a peaceful and lazy Christmas, among the people you love, the best december-festive atmosphere
ever, the big table laden with your favorite treats. And for the next year? Many of adventures and courage to fulfill your wildest dreams! Be happy and satisfied because you are your life director! :) Wesołych Świąt!




sobota, 21 grudnia 2013

Way to Portooo


Mój JEDYNY filmik z całego wyjazdu. Godzina 6 rano, druga miejscówka miejscówka stopowa, odrobina rezygnacji i desperacji. Istny wulkan energii, a tak na serio to obraz nędzy i rozpaczy.


 
 
Gdyby skleić do kupy wszystkie epizody snu może uzbierałabym... ze 3 godziny? Kompletny wrak. Pobudka o 4, a na dworze nadal ciemno, niezbyt motywujące. Shower w umywalce, makijaż zerowy, lump style. Vivien odjechał w siną dal - teraz jestem zdana znów tylko na siebie. Najpierw usiadłam na wysepce przed parkingiem, po jakimś czasie przeniosłam się na murek przy stacji benzynowej- powtórka z rozrywki, nic. Trzeba stąd uciekać, szukać drogi na autostradę. Marsz, marsz, marsz. W przypływie kreatywności wywiesiłam kartkę na znaku drogowym, udało się! Przejechałam calutkie 10 km! Zostałam porzucona na stacji obok autostrady A9. Znowu czuje się jak zwierze na wybiegu: trąbienie i zewsząd dość dziwne, zaskoczone spojrzenia.
 
Co tu zrobić? Zacząć tańczyć, klęczeć i błagać na poboczu, płakać i prosić o litość, rzucić się pod koła z nadzieją, że w ramach rekompensaty zostanę gdzieś podrzucona? Ot tak, rozpuściłam włosy i nagle wszystko się zmieniło. Moja autorska (nieplanowana) sztuczka "na stroskaną blondynkę" sprawiła, że czekałam... całe 5 minut :) O 8.40 zatrzymał się przekochany pan tirowiec o imieniu Tony. Jak się okazało z pochodzenia Włoch, ma żonę Hiszpankę, jedną córkę urodzoną w Portugalii, a drugą w Anglii - to dopiero międzynarodowa rodzinka! Byłam zgonem jakich mało, a on gadał i gadał, buzia mu się nie zamykała... poruszyliśmy chyba wszystkie możliwe tematy. Nawet widząc, że przymykają mi się oczy i głowa opada bezwiednie - znowu nakręcał konwersację albo pokazywał zdjęcia rodziny :) Kierunek Guarda!

 
Zrobiło się nieco późno i Tony z obawy, że zginę powiedział, że mogę bez problemu pojechać do jego rodzinki i dotrzeć na spokojnie do Porto na drugi dzień. Kochany, czyż nie? Ale z racji tego, że umówiona byłam z mym future-hostem nie mogłam sobie na to pozwolić. Wysiadka. Tony wyszedł ze mną, zagadywał innych kierowców szukając mi transportu na kolejny odcinek. Nie udało się, pojechał do rodziny. Najpierw usiadłam przed stacją, potem na wyjeździe ze stacji, dla odmiany znalazłam całkiem spoko miejscówkę niedaleko bramek, znowu wyjazd, znowu bramki. W KOŃCU zatrzymali się moi wybawcy. Byli nimi 3 panowie, śmierdzący fajkami, w starym wozie z taśmą klejącą pod dachem, nie mówiący po angielsku, zmierzali do Aveiro. No to co... do odważnych świat należy! Zabrałam się z nimi. Uśmiechałam się do szyby, całą podróż, jak wariatka. Dotarłam! Udało się! Jestem w Portugalii! Widoki dość monotonne: górki mniejsze, górki większe, troszkę dołków, zieleni. Co się okazało? Panowie postanowili nadrobić 50 km w jedną stronę i zawieźli mnie do samiuśkiego Porto :) Czy świat nie jest piękny? Czy ludzie nie są kochani? Może po prostu głupi ma zawsze szczęście? Cholera wie.

Zaczęłam zamęczać Luisa telefonami, bo oczywiście zagubiona Katarzyna nie wie co i jak. Po raz kolejny, autobusy i inny system kasowania biletów, zwiedzanie z okna, wszystko nowe, obce, ekscytacja i niedowierzanie. Zmęczenie zawsze w takich momentach odchodzi w niepamięć, liczy się tu i teraz.  Pierwsze wrażenie? Miasto totalna pagórkowata ruinka, a kafelki na budynkach od pierwszego spojrzenia skradły me serce a, Luis, mój host, okazał się... bardzo wysoki :D Pokocham to miasto (o ile już to nie nastąpiło). Już teraz wiem, że kiedyś tu wrócę.


ENG version :)


My ONLY video from whole trip. 6 o'clock in the morning, after first place changing, alloy steel, a bit of resignation and despair. Real volcano of energy, as well as serious a picture of misery and despair. 

If I would "glue" together all the episodes of sleeping I would collect maybe three hours? The complete wreck. Woke up at 4, still dark outside, not very motivating view. Shower in the sink, make zero, ragamuffin style. Vivien drove off in the blue distance - now I need to rely on myself. Firstly, I was sitting on a small island in front of a car park, after I moved to the ledge at the gas station - replay of entertainment, nothing. Needed to get out from that place, look for the road to the highway. March, march , march. In a fit of creativity I hung out my card from backpack at the road sign, it worked! I drove... 10 km! Abandoned at the station next to the A9 motorway. Again, it feels like an animal on the catwalk: a hoot and quite odd, surprised glances. 

 

What to do? Start dancing , kneel and beg on the roadside, cry and beg for mercy? Just like that I let my hair down and suddenly everything changed. My author (unplanned) trick "to sorrow blonde" made ​​the waiting... just five minutes :) About 8.40 lovely truck driver named Tony stopped. As it turned out the origin of Italy, has a Spanish wife, one daughter borned in Portugal and one in England - such a international family! I was completly exhausted but he talked and talked, his face was never closed... touched unless all possible topics, even whe he saw that I turn a blind eye and my head unwittingly falls - he started another topic or started to show me family pictures :) Direction Guarda!

It got a bit late and Tony with fear that I will die here said that I could easily go to his little family and get on quietly to Porto on the second day. Such a lovely guy! But because of that I have an appointment with my future-host I couldn't afford it at all. Get out. Tony went out with me, chatted with other drivers looking for transport for my next episode of travel. Failed, he went to the family. Firstly, I was trying to catch somebody in front of the station, then next to exit road from the station, for a change I found pretty cool seat near the gates, again exit, again gates.  FINALLY
3 guys stopped, stinking like cigarettes, in an old car with duct tape under the roof, not speaking English- they were going to Aveiro. So what... the world belongs to the bravest! I went to the car. I was smiling to the window for the entire journey, as a bit crazy and
too enthusiastic person. Goal achieved! I made it! I'm in Portugal! Views fairly monotonous: downhills, more hills, little valleys, greens. What happened? Boys decided to make up for 50km one way, to give me a lift directly to Porto :) World is sooo beautiful! Maybe just dumb always has such a huge luck? Nobody knows.


I began to torment Luis phones, because obviously lost Kasia doesn't know what, how and where. Once again, buses and other  tickets reset system, sightseeing out of the window, everything is new, excitement and disbelief at once. Fatigue always in such moments goes into oblivion, what really matters is here and now. The first impression? City of total hilly, little ruin, tiled buildings at first sight have stolen my heart and Luis, my host, turned out to be... very high :D I'll love this place (if it is not already occurred). Even now I know that someday I'll be back, for sure.


środa, 18 grudnia 2013

Pays Basque




24 lipca obudziła się z myślą - pojutrze Portugalia, cel zostanie osiągnięty, jak ten czas szybko leci, to wręcz niemożliwe, chyba śnię! Za oknem na początku pochmurnie ale z każdym pokonanym km rozjaśniało się... aż do samego Oceanu. Vivien zabrał mnie w przepiękne miejsce - Biarritz. Porównałabym je do polskiego Trójmiasta, ale takiego na wypasie, na bogato. Wszystkie domy były śnieżnobiałe, bez odstępstw. Jedyne co je od siebie odróżniało to kolory okiennic (czerwone, niebieskie albo zielone). Wbrew pozorom woda była cieplutka (wiadomo, nie przy pierwszym kontakcie), plaża szeroka i czyściutka, a piasek tak drobny, że aż miękki. Upał naprzemiennie z chłodną bryzą i ten specyficzny zapach dookoła... halooo, czy to w końcu wakacje, czuję ocean? 


Bez pośpiechu wypiliśmy zimne piwko na jakimś wzgórzu, na ławeczce - tak po polsku, zabrakło tylko sklepu za plecami ;) Na lunch kanapka z serano i serem w parku, pod drzewkiem na trawie. Pełen chill. W kolejnym mieście rozłożyliśmy się na plaży wśród innych tuczników i poskakaliśmy trochę z falami, na dobicie wciągnęliśmy najlepsze lody pistacjowe na świecie, pseudo-gelato. Poczułam się w końcu jak na pełnowymiarowych wakacjach - wszystkimi zmysłami! O nic się nie martwiłam, niczym nie przejmowałam, polecam serdecznie. Po całym dniu wyglądaliśmy jak dwa soczyste buraki. Spaleni na słońcu, z grubą warstwą kremu na twarzach. Na dobranoc, tak po francusku: wino z kartonu plus ser.  


Kolejny dzień!

I kolejny kurort do odhaczenia -> Saint-Jean-De-Luz. Znów plaża, ocean, ciąg dalszy uroczych domków, tym razem jeszcze większe fale <3  Sielanka szybko zleciała... Plan na dalszą drogę był dość prosty jednakże okazało się, że nie tym razem. Dla odmiany mam nieco pod górkę. Iruński parking polecany przez polskich kierowców okazał się parkingiem widmo. Ciemnym, opuszczonym miejscem, na  kompletnym zadupiu - ok, była tam masa ciężarówek ale.. gdzie tu spać? Nawet stacja benzynowa była podejrzana, o braku krzaków, zaułków gdzie można by się do rana przebujać nie wspomnę. Dziś nadszedł też dzień, w którym spotkałam osobę, z którą w życiu bym nie wsiadła do autka. Vivien przetłumaczył mi słowa pewnego portugalskiego kolesia w różowej koszulce i po tym co usłyszał stwierdził, że zostaje ze mną do rana i śpimy w aucie. Budzik nastawiłam na 4.00, głupia ja.
 

ENG version :) 

24th of july. Woke up thinking that for 2 days I will be in Portugal, the goal will be achieved, how fast time flies, it's impossible, am I'm dreaming?!? When we went to the car through the window we saw only cloudy sky but it was brightening with every mile... till the ocean. Vivien took me to such a beautiful place - Biarritz. I would compare  this place to Polish Tricity, but for very, very rich people ;) All the houses were snow-white, with no deviations. The only thing that distinguished them from each other is a different color shutters (red, blue, or green). Contrary to appearances, water was quiet warm former (first "touch" is always harmful, but then... just perfect temperature!) wide beach, heat alternating with cool breeze and the peculiar smell around... haloo, am I on holidays, am I feel the ocean?


With no rush we drank some cold beers on a hill with awesome view, on the bench - as the true Polish, but ran out of the store behind the back ;) For lunch we get some sandwiches with serano and cheese in the park, under the tree, on the grass. Chilling. In another town we just laid down on the beach among other fattys, then we were jumping a bit with the waves, for full happiness we ate the best pistachio ice cream in the world, pseudo-gelato. I felt in the end as on full-sized vacation - with all my senses! Nothing to worry about, like I did not care, I heartily recommend. After a day we looked like two juicy beetroots. Burnt by the sun, with a thick layer of cream on faces. At bedtime, fully french menu: wine from the box plus cheese.


Next day :)

Another resort to tick - > Saint -Jean -De- Luz. And again beautiful beaches, chilly ocean, charming cottages, this time even bigger waves, just lovely, paradise! Unfortunately my idyll quickly fell down... The plan for the way forward was quite simple, however it turned out that not this time. For a change, I have a little steep. Parking in Irun recommended by the Polish truck drivers was a
spectrum-parking. Dark, deserted place, at the middle of nowhere - ok, there was a mass of trucks but... where to sleep here? Even the station was suspicious, not mention about the lack of bushes and alleys where I could be waiting till the morning. Today, it is also a day on which I met a person with whom never in my life I wouldn't have got into cars. Vivien translated the words of Portuguese guy in a pink shirt and after what he heard just stated that he stays with me till the morning. We went to sleep - into the car. Shit, how comfy passenger seat is... you know HOW much, for sure. I set the alarm for 4 a.m, silly me.