Dear World: I'm coming!: Across the France

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Across the France


Pobudka o 5.30, przemarsz na stację niczym zombie i kolejny ,,prysznic'' w umywalce. Co to była za noc! Towarzyszącego mi uczucia brudu, smrodu i wrażenie, że spacerują po mnie robaki (uroki spania na cienkiej karimacie na trawniku) nie skomentuje inaczej niż: fuuuuuuj! Pan Kierowca wedle mych przeczuć nie odjechał z plecakiem i nie zostawił mnie na pastwę losu. Wypiliśmy wspólnie herbatkę niczym dobrzy znajomi i o 6.30 ruszyliśmy w trasę. Przekroczyliśmy granicę francuską  i zostałam wysadzona za bramkami w kierunku Paryża. Nie czekałam nawet 5 minut i zatrzymała się osobóweczka z 3 osobami w środku - blablacarowcy (we Francji z tej formy transportu podobno korzysta najwięcej osób). Najpierw rzucili, że za 15 eurasów zawiozą mnie do Paryża (podziękowałam grzecznie mówiąc, że jestem hitchikerem) ale ostatecznie po 5 sekundowej debacie zabrali mnie ze sobą bezpłatnie :)

Paryż postanowiłam ominąć, mimo, że straszliwie kusił od samego początku i planuję się tam wybrać tanimi liniami na wiosnę, może na cały tydzień? :) Zostałam wysadzona za innymi bramkami (teoretycznie łapałam na nielegalu, ale nikt się do mnie nie przyczepił) tym razem spędziłam tam jakieś 20-30 minut. Marker niestety wysechł, zapasowego brak, więc pisałam... czerwoną szminką (btw. na cholerę zabrałam ze sobą szminkę?!? eh, kobiety), ostatecznie cały plecak i spodnie były ufajdane, ale chociaż miałam czym pisać :D 


Chciałam dojechać do Orleanu lub Limoges (tak przyjamniej zakładały me kartki) ale ostatecznie wyszło na to, że Francuz-trucker jedzie pod samo Bordeux. Dla mnie wręcz idealnie! Okazało się też, że nie mówi po angielsku ALE jego babcia była Polką, w samej Polsce był może ze 30 lat temu ale pamięta pojedyncze słówka. Ku memu zaskoczeniu - jakoś się dogadaliśmy, choć nie nazwałabym tego pełnowartościową konwersacją. Dotarliśmy na stację niedaleko Bordeux, cóż... zabawa dopiero miała się zacząć. To był pierwszy dzień kiedy spotkałam innych autostopowiczów w akcji. Najpierw parę Niemców, którzy jechali dalej na południe. Po tym jak opowiedziałam o swych planach, z życzeniem powodzenia... dostałam od nich porządnego markera, działa do dnia dzisiejszego :) Później rozmawiałam z dwoma Francuzami i jak się okazało- dzięki nim zostałam podrzucona nieco bliżej miasta, jednak nadal były to konkretne suburbsy.  O samym Bordeaux - w kolejnym wpisie :)




ENG version :)


Woke up at 5.30, march like zombies to the station and once again "shower'' in the sink. What kind of night was that! Feeling of dirt, the smell and that lovely feeling that bugs are walking around on me (the delights of sleeping on a thin foam pad on the lawn) can't comment on this in different way than: yukkkkkkk! Mr Driver according to my feelings didn't leave with my lovely backpack. We left around 6:30. We crossed the French border, and I was blown behind the highway-turnpikes in the Paris direction. I didn't wait even for 5 minutes and car with 3 people stopped, inside - blablacar participants (in France most people use this form of transport). Firstly they said that for 15 euro they can take me to Paris (politely thanked saying that I am hitchiker) but eventually after 5 seconds of debate in the car, took me for free :)

Paris was terribly tempting but I decided to go there one day by plane (thanks to  cheap flight ticket, love Wizzair and Ryanair) and spend there maybe whole week? I get out on some
highway-turnpikes (theoretically I was there illegaly, but no one stuck to me) and spent on catching maybe 20-30 minutes. Marker unfortunately dried, spare none, so I wrote my directions using... red lipstick (btw damn, why I took with myself a lipstick??? Eh, women) eventually the entire backpack and pants were dirty, but even though I had something to write :D

I wanted to get to Orleans or Limoges (as assumed my cards) but came out that the French truck driver who stopped goes into Bordeux. For me, simply perfect! He didn't speak in English BUT his grandmother was Polish, and he was in Poland about 30 years ago and remember some words. To my surprise - somehow we understood each other, though I would not call this a full-fledged conversation. We arrived at the station near Bordeux, well ... fun was yet to begin. It was the first time when I met other hichihikers. On the spot I met a couple of Germans who drove further south, after telling them about my plans with wishes of good luck they gave me decent marker :) Later, I talked with two Frenchmens and as it turned out - thanks to them I was picked a little bit closer to the city center - but I still were on real suburbs. About the Bordeaux - in the next post :)



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz