Dear World: I'm coming!: Pays Basque

środa, 18 grudnia 2013

Pays Basque




24 lipca obudziła się z myślą - pojutrze Portugalia, cel zostanie osiągnięty, jak ten czas szybko leci, to wręcz niemożliwe, chyba śnię! Za oknem na początku pochmurnie ale z każdym pokonanym km rozjaśniało się... aż do samego Oceanu. Vivien zabrał mnie w przepiękne miejsce - Biarritz. Porównałabym je do polskiego Trójmiasta, ale takiego na wypasie, na bogato. Wszystkie domy były śnieżnobiałe, bez odstępstw. Jedyne co je od siebie odróżniało to kolory okiennic (czerwone, niebieskie albo zielone). Wbrew pozorom woda była cieplutka (wiadomo, nie przy pierwszym kontakcie), plaża szeroka i czyściutka, a piasek tak drobny, że aż miękki. Upał naprzemiennie z chłodną bryzą i ten specyficzny zapach dookoła... halooo, czy to w końcu wakacje, czuję ocean? 


Bez pośpiechu wypiliśmy zimne piwko na jakimś wzgórzu, na ławeczce - tak po polsku, zabrakło tylko sklepu za plecami ;) Na lunch kanapka z serano i serem w parku, pod drzewkiem na trawie. Pełen chill. W kolejnym mieście rozłożyliśmy się na plaży wśród innych tuczników i poskakaliśmy trochę z falami, na dobicie wciągnęliśmy najlepsze lody pistacjowe na świecie, pseudo-gelato. Poczułam się w końcu jak na pełnowymiarowych wakacjach - wszystkimi zmysłami! O nic się nie martwiłam, niczym nie przejmowałam, polecam serdecznie. Po całym dniu wyglądaliśmy jak dwa soczyste buraki. Spaleni na słońcu, z grubą warstwą kremu na twarzach. Na dobranoc, tak po francusku: wino z kartonu plus ser.  


Kolejny dzień!

I kolejny kurort do odhaczenia -> Saint-Jean-De-Luz. Znów plaża, ocean, ciąg dalszy uroczych domków, tym razem jeszcze większe fale <3  Sielanka szybko zleciała... Plan na dalszą drogę był dość prosty jednakże okazało się, że nie tym razem. Dla odmiany mam nieco pod górkę. Iruński parking polecany przez polskich kierowców okazał się parkingiem widmo. Ciemnym, opuszczonym miejscem, na  kompletnym zadupiu - ok, była tam masa ciężarówek ale.. gdzie tu spać? Nawet stacja benzynowa była podejrzana, o braku krzaków, zaułków gdzie można by się do rana przebujać nie wspomnę. Dziś nadszedł też dzień, w którym spotkałam osobę, z którą w życiu bym nie wsiadła do autka. Vivien przetłumaczył mi słowa pewnego portugalskiego kolesia w różowej koszulce i po tym co usłyszał stwierdził, że zostaje ze mną do rana i śpimy w aucie. Budzik nastawiłam na 4.00, głupia ja.
 

ENG version :) 

24th of july. Woke up thinking that for 2 days I will be in Portugal, the goal will be achieved, how fast time flies, it's impossible, am I'm dreaming?!? When we went to the car through the window we saw only cloudy sky but it was brightening with every mile... till the ocean. Vivien took me to such a beautiful place - Biarritz. I would compare  this place to Polish Tricity, but for very, very rich people ;) All the houses were snow-white, with no deviations. The only thing that distinguished them from each other is a different color shutters (red, blue, or green). Contrary to appearances, water was quiet warm former (first "touch" is always harmful, but then... just perfect temperature!) wide beach, heat alternating with cool breeze and the peculiar smell around... haloo, am I on holidays, am I feel the ocean?


With no rush we drank some cold beers on a hill with awesome view, on the bench - as the true Polish, but ran out of the store behind the back ;) For lunch we get some sandwiches with serano and cheese in the park, under the tree, on the grass. Chilling. In another town we just laid down on the beach among other fattys, then we were jumping a bit with the waves, for full happiness we ate the best pistachio ice cream in the world, pseudo-gelato. I felt in the end as on full-sized vacation - with all my senses! Nothing to worry about, like I did not care, I heartily recommend. After a day we looked like two juicy beetroots. Burnt by the sun, with a thick layer of cream on faces. At bedtime, fully french menu: wine from the box plus cheese.


Next day :)

Another resort to tick - > Saint -Jean -De- Luz. And again beautiful beaches, chilly ocean, charming cottages, this time even bigger waves, just lovely, paradise! Unfortunately my idyll quickly fell down... The plan for the way forward was quite simple, however it turned out that not this time. For a change, I have a little steep. Parking in Irun recommended by the Polish truck drivers was a
spectrum-parking. Dark, deserted place, at the middle of nowhere - ok, there was a mass of trucks but... where to sleep here? Even the station was suspicious, not mention about the lack of bushes and alleys where I could be waiting till the morning. Today, it is also a day on which I met a person with whom never in my life I wouldn't have got into cars. Vivien translated the words of Portuguese guy in a pink shirt and after what he heard just stated that he stays with me till the morning. We went to sleep - into the car. Shit, how comfy passenger seat is... you know HOW much, for sure. I set the alarm for 4 a.m, silly me.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz