Dear World: I'm coming!: Bordeaux -> Mont-de-Marsan

niedziela, 15 grudnia 2013

Bordeaux -> Mont-de-Marsan


Powrót do ,,Podróży życia dotychczasowego", a dokładnie do dnia 23 lipca :)

Oj jak mi się nie chciało wychodzić w bialutkiej, pachnącej pościeli! Ogarnęłam się i spakowałam, bez pośpiechu, leniwie - miałam do pokonania zaledwie 140 km. Myślę sobie - co to w porównaniu do wczorajszej 820 km trasy, ułameczek. Cel: Mont-de-Marsan gdzie mieszka mój francuski kolega, którego poznałam 6 lat temu w szkole językowej w Bournemouth w Anglii. Utrzymujemy cały czas kontakt, a, że nie widzieliśmy się od tego czasu uznałam, że po prostu muszę zawitać w jego progach :)  Zjadłam iście francuskie śniadanie - croissanty i sok pomarańczowy prosto z Carrefoura, w drogę!


Myślałam, że wydostanie się z Bordeaux to kwestia pół lub max 1h... jak bardzo się myliłam! Okazało się, że złapanie stopa na światłach graniczy z cudem (trasa A631 tuż przed zjazdem na autostradę E70). Zmieniałam miejsce ok. 4 razy, niestety bezskutecznie. Kombinowanie-przekombinowanie. Minęły 3 godziny. W akcie desperacji sprawdziłam pociągi, myślałam też o carpoolingu...  poszłam spytać w informacji turystycznej co jest najlepszą opcją. Wsiadłam w jakiś podmiejski bus, po godzinie owszem znajdowałam się już poza Bordeaux ALE niestety miejsce to było kompletną dziurą (Belin Belite?) zarzuciłam więc plecak z kartką i ruszyłam szukać autostrady. Upał masakryczny, plecak zaczął się przyklejać do pleców- niedobrze. Minął mnie pewien samochód, zawrócił: wróciła po mnie pewna dama, mym zdaniem, typowa piękna Francuzka- ciemne włosy, jasna cera  i wbrew wszelkim stereotypom... mówiła po angielsku :)  Zawiozła mnie do Sabres gdzie próbowała mi załatwić transport do Mont-de-Marsan. Miałam czekać aż jej znajomi skończą pracę, do 19 - zadzwoniłam więc po Viviena. Zobaczyć kogoś po 6 latach - wielka rzecz, czekałam w napięciu. Poznałam jego rodzinę, dużo gadaliśmy, zjedliśmy razem kolację - quiche de lorraine, do tego wino i spina jeżeli chodzi o savoir vivre - podpatrywałam co robi reszta i naśladowałam jak tylko mogłam! Nic się nie zmieniło, nadal się dogadujemy :) Jutro Pays de Basque, francuskie trójmiasto dla bogaczy.


ENG version

Back to the story about ,,Travel of my life" exactly to the 23th of July  :)

Ohh, how I didn't want to go out from my bed, from under my white, fragnant bedding. Packed, with no hurry, pure lazyness - I had to overcome just 140 km. I repeated to myself- what is it compared to yesterday's 820 km route? Objective: Mont-de- Marsan where lives my French colleague, whom I met six years ago at a language school in Bournemouth in England. We maintain contact all the time, and we haven't seen since that time so I hought that it's the best occasion to change it :) I ate a truly French breakfast - croissants and orange juice straight from Carrefour and start my "short" journey.


It turned out that hitchhiking at the traffic lights is rather impossible ( route
A631 just before the exit to the highway E70). I changed the place around 4 times, but to no avail. Combining, overcombining. It's been three hours here. In desperation, I checked the trains and I was thinking also about car-sharing... I went to the tourist information to ask what is the best option. I got in some suburban bus, after hour indeed I was outside of  Bordeaux BUT unfortunately the place I stucked was like a black hole (Belin Beliet?) So I took my backpack, put the card with the name of city and went to look for the highway. Massacrely hot weather,  backpack began to stick to myback- sick. Suddenly some car passed and then turned around: one lady came back to get me. In my opinion she was a typical beautiful French woman with dark hair, fair skin, and despite all the stereotypes... she spoke in English :) She drove me to the Sabres where she tried to get me transportation to Mont-de- Marsan . I had to wait until her friends finished their work, till 19-  so I called for Vivien. To see someone after 6 years- a great thing but I was waiting in suspense. I met his whole family, we talked a lot, ate dinner together - quiche de lorraine, drink some wine and I was stressed when it comes to savoir vivre- spied what V. does and imitated as I could. Nothing has changed, we still get along :) Tommorow Pays de Basque! 


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz