Dear World: I'm coming!: Way to Portooo

sobota, 21 grudnia 2013

Way to Portooo


Mój JEDYNY filmik z całego wyjazdu. Godzina 6 rano, druga miejscówka miejscówka stopowa, odrobina rezygnacji i desperacji. Istny wulkan energii, a tak na serio to obraz nędzy i rozpaczy.


 
 
Gdyby skleić do kupy wszystkie epizody snu może uzbierałabym... ze 3 godziny? Kompletny wrak. Pobudka o 4, a na dworze nadal ciemno, niezbyt motywujące. Shower w umywalce, makijaż zerowy, lump style. Vivien odjechał w siną dal - teraz jestem zdana znów tylko na siebie. Najpierw usiadłam na wysepce przed parkingiem, po jakimś czasie przeniosłam się na murek przy stacji benzynowej- powtórka z rozrywki, nic. Trzeba stąd uciekać, szukać drogi na autostradę. Marsz, marsz, marsz. W przypływie kreatywności wywiesiłam kartkę na znaku drogowym, udało się! Przejechałam calutkie 10 km! Zostałam porzucona na stacji obok autostrady A9. Znowu czuje się jak zwierze na wybiegu: trąbienie i zewsząd dość dziwne, zaskoczone spojrzenia.
 
Co tu zrobić? Zacząć tańczyć, klęczeć i błagać na poboczu, płakać i prosić o litość, rzucić się pod koła z nadzieją, że w ramach rekompensaty zostanę gdzieś podrzucona? Ot tak, rozpuściłam włosy i nagle wszystko się zmieniło. Moja autorska (nieplanowana) sztuczka "na stroskaną blondynkę" sprawiła, że czekałam... całe 5 minut :) O 8.40 zatrzymał się przekochany pan tirowiec o imieniu Tony. Jak się okazało z pochodzenia Włoch, ma żonę Hiszpankę, jedną córkę urodzoną w Portugalii, a drugą w Anglii - to dopiero międzynarodowa rodzinka! Byłam zgonem jakich mało, a on gadał i gadał, buzia mu się nie zamykała... poruszyliśmy chyba wszystkie możliwe tematy. Nawet widząc, że przymykają mi się oczy i głowa opada bezwiednie - znowu nakręcał konwersację albo pokazywał zdjęcia rodziny :) Kierunek Guarda!

 
Zrobiło się nieco późno i Tony z obawy, że zginę powiedział, że mogę bez problemu pojechać do jego rodzinki i dotrzeć na spokojnie do Porto na drugi dzień. Kochany, czyż nie? Ale z racji tego, że umówiona byłam z mym future-hostem nie mogłam sobie na to pozwolić. Wysiadka. Tony wyszedł ze mną, zagadywał innych kierowców szukając mi transportu na kolejny odcinek. Nie udało się, pojechał do rodziny. Najpierw usiadłam przed stacją, potem na wyjeździe ze stacji, dla odmiany znalazłam całkiem spoko miejscówkę niedaleko bramek, znowu wyjazd, znowu bramki. W KOŃCU zatrzymali się moi wybawcy. Byli nimi 3 panowie, śmierdzący fajkami, w starym wozie z taśmą klejącą pod dachem, nie mówiący po angielsku, zmierzali do Aveiro. No to co... do odważnych świat należy! Zabrałam się z nimi. Uśmiechałam się do szyby, całą podróż, jak wariatka. Dotarłam! Udało się! Jestem w Portugalii! Widoki dość monotonne: górki mniejsze, górki większe, troszkę dołków, zieleni. Co się okazało? Panowie postanowili nadrobić 50 km w jedną stronę i zawieźli mnie do samiuśkiego Porto :) Czy świat nie jest piękny? Czy ludzie nie są kochani? Może po prostu głupi ma zawsze szczęście? Cholera wie.

Zaczęłam zamęczać Luisa telefonami, bo oczywiście zagubiona Katarzyna nie wie co i jak. Po raz kolejny, autobusy i inny system kasowania biletów, zwiedzanie z okna, wszystko nowe, obce, ekscytacja i niedowierzanie. Zmęczenie zawsze w takich momentach odchodzi w niepamięć, liczy się tu i teraz.  Pierwsze wrażenie? Miasto totalna pagórkowata ruinka, a kafelki na budynkach od pierwszego spojrzenia skradły me serce a, Luis, mój host, okazał się... bardzo wysoki :D Pokocham to miasto (o ile już to nie nastąpiło). Już teraz wiem, że kiedyś tu wrócę.


ENG version :)


My ONLY video from whole trip. 6 o'clock in the morning, after first place changing, alloy steel, a bit of resignation and despair. Real volcano of energy, as well as serious a picture of misery and despair. 

If I would "glue" together all the episodes of sleeping I would collect maybe three hours? The complete wreck. Woke up at 4, still dark outside, not very motivating view. Shower in the sink, make zero, ragamuffin style. Vivien drove off in the blue distance - now I need to rely on myself. Firstly, I was sitting on a small island in front of a car park, after I moved to the ledge at the gas station - replay of entertainment, nothing. Needed to get out from that place, look for the road to the highway. March, march , march. In a fit of creativity I hung out my card from backpack at the road sign, it worked! I drove... 10 km! Abandoned at the station next to the A9 motorway. Again, it feels like an animal on the catwalk: a hoot and quite odd, surprised glances. 

 

What to do? Start dancing , kneel and beg on the roadside, cry and beg for mercy? Just like that I let my hair down and suddenly everything changed. My author (unplanned) trick "to sorrow blonde" made ​​the waiting... just five minutes :) About 8.40 lovely truck driver named Tony stopped. As it turned out the origin of Italy, has a Spanish wife, one daughter borned in Portugal and one in England - such a international family! I was completly exhausted but he talked and talked, his face was never closed... touched unless all possible topics, even whe he saw that I turn a blind eye and my head unwittingly falls - he started another topic or started to show me family pictures :) Direction Guarda!

It got a bit late and Tony with fear that I will die here said that I could easily go to his little family and get on quietly to Porto on the second day. Such a lovely guy! But because of that I have an appointment with my future-host I couldn't afford it at all. Get out. Tony went out with me, chatted with other drivers looking for transport for my next episode of travel. Failed, he went to the family. Firstly, I was trying to catch somebody in front of the station, then next to exit road from the station, for a change I found pretty cool seat near the gates, again exit, again gates.  FINALLY
3 guys stopped, stinking like cigarettes, in an old car with duct tape under the roof, not speaking English- they were going to Aveiro. So what... the world belongs to the bravest! I went to the car. I was smiling to the window for the entire journey, as a bit crazy and
too enthusiastic person. Goal achieved! I made it! I'm in Portugal! Views fairly monotonous: downhills, more hills, little valleys, greens. What happened? Boys decided to make up for 50km one way, to give me a lift directly to Porto :) World is sooo beautiful! Maybe just dumb always has such a huge luck? Nobody knows.


I began to torment Luis phones, because obviously lost Kasia doesn't know what, how and where. Once again, buses and other  tickets reset system, sightseeing out of the window, everything is new, excitement and disbelief at once. Fatigue always in such moments goes into oblivion, what really matters is here and now. The first impression? City of total hilly, little ruin, tiled buildings at first sight have stolen my heart and Luis, my host, turned out to be... very high :D I'll love this place (if it is not already occurred). Even now I know that someday I'll be back, for sure.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz