Dear World: I'm coming!: The worst day ever

poniedziałek, 13 stycznia 2014

The worst day ever



29.07.2013 zapowiadał się naprawdę nieźle. Myślę sobie: pfff, co to jest 350 km? Raz, dwa i będę w Lizbonie. Taaaa... Około 9 dotarłam na miejsce, które znalazłam na hitchwiki (ten niebieski kropek). Wydostanie się z dużych miast to koszmar. Porażka! Najpierw stałam w słońcu 3h, spaliłam się na cegłę/raka - jak kto woli. Mimo posiadania chęci zmiany miejsca nie wiedziałam właściwie na jakie inne mogę je zmienić. W końcu zatrzymał się jakiś tir i podwiózł mnie na najbliższą stację. 

Robiłam odcinki po 30-50km - najpierw jakiś młody typek, którego wybłagałam na stacji benzynowej żeby podrzucił mnie na kolejną, potem pan elegancik odstawił mnie na jeszcze dalszą aż w końcu zatrzymał się koleś, który wywiózł mnie na jakieś zadupie gdzie zmieniliśmy osobówkę na tira (oczywiście znajomości angielskiego brak, przydatność zwrotów w każdym języku wymagana). Było dość późno, straciłam rachubę gdzie jesteśmy i która jest godzina. Śledziłam trasę na mapie, a, że jechaliśmy jakimiś dziwnymi, bocznymi drogami było to nie lada wyzwanie. Wylądowaliśmy w Rio Mairo...


Ciemno, późno, a na dobicie po dotarciu skontaktowaliśmy się przez translatora i okazało się, że pan tirowiec wcale nie jedzie do Lizbony. Świetnie! Musiałam się stamtąd jak najszybciej wydostać. Zaczęłam kombinować. Zatrzymałam najpierw jakiegoś kolesia wyśmiał mnie i jechał w przeciwnym kierunku. Potem gonił mnie ogromny pies (dobrze, że gaz pieprzowy zawsze w pogotowiu). Wyszło na to, że po pierwsze nie mogę się dogadać, a po drugie stoję w złym miejscu i zaczynało się definitywnie ściemniać. Tutaj nadszedł mój pierwszy, 5 minutowy kryzys. Poryczałam się jak głupia! Zmęczona, poparzona od słońca, brudna i zła. W akcie desperacji usiadłam na wysepce na skrzyżowaniu i łapałam byle kogo, byle gdzie, akcja: na litość. "Palcem po mapie" i powtarzając co 3 sekundy "bomba de gasolina" tłumaczyłam dziadkowi, że nie chcę tu być - chyba się dogadaliśmy, bo chwilę później wywiózł mnie na stację niedaleko autostrady :). 

Nie wiem od czego to zależy ale na tejże autostradzie pustka, ruch nieomalże zerowy! Na samej stacji 2 samochody. Najpierw spytałam jakąś parkę czy nie udają się w mym kierunku, potem 4 kolesi w mini cooperze. Spodziewałam się kimania na stacji, nieomalże 90km (!!!) od Lizbony, so close! Po 3 minutach jedyny koleś, który mówił po angielsku z cooperowskiej czwórki wrócił i spytał czy mnie dobrze zrozumiał i chcę się dostać DZIŚ do Lizbony. Uratowali mi tyłek. 5 osób w mini, w tym jedna z przodu z mega wielkim plecakiem - ja! Odstawili mnie na pociąg w Santarem. 


 O 23.05 już byłam w wagonie. O dziwo, zapłaciłam grosze, może z 4euro? Zasnęłam po minucie i nagle (po godzinie?) dotarłam na miejsce! Padnięta ale szczęśliwa, że w końcu się udało. Mój host, David odebrał mnie z dworca, zostawiłam plecak w aucie i dołączyliśmy do jego znajomych do pubu na Martim Moniz (bracia Bułgarzy, Francuzka, koleś, który nie wiedzieć czemu skojarzył mi się z tanim, latynoskim filmem porno, wszyscy przezabawni :) ). Wypiliśmy piwko, pograliśmy w międzynarodowy głuchy telefon, poszliśmy do innego pubu. Pominę fakt, że troszkę się pogubiliśmy i D. lekko się zmęczył :D Ten dzień zaliczam do najgorszych! Autostop w Portugalii to jakaś fikcja.


ENG version :)
I thought that 29.07.2013 is going to be really good day. I think to myself: pfff , what is 350 km? One, two and I will be in Lisbon. I got to the place that I found on hitchwiki (the blue dot on the map on the top). Big failure! Getting out from large cities is a nightmare. I was standing in the sun for 3h, burned at the brick/cancer - however it can be called. Despite having the desire to change places I didn't know exactly on wchich place I can change it. The place was lousy and hopeless! Finally a lorry stopped  and picked me up at the nearest station. I did episodes of  30-50km.

Firstly a young fellow whom I begged for throwing me for another gas station, then some dandy took me to further one. On the next one stopped the guy who transported me to some shithole where we changed our passenger car for truck (of course, the lack of knowledge of English, the usefulness of phrases in each language is required). It was quite late, I lost track of where we are and what time it is. I followed the route on the map and because of fact that he drove through some strange back roads it was a real challenge. We landed in Rio Mairo...

I was feeling like in all those western movies... it was just bit darker

Dark, late and in addiction we were contacting by the google translator and found out that this guy is not going to Lisbon today. Great! I had to get out of there as soon as possible. I began to combine, I stopped a guy - riding in the opposite direction and then chased me huge dog. It turned out that firstly, I can't get along and secondly I'm standing in the wrong place and starting to getting definitely dark. Here was the first "5 minutes" crisis. Burst out crying like a fool! Tired, burned from the sun, dirty and evil. In desperation I sat on a small island at the intersection and caught just anyone, anywhere, action: for mercy. "Finger on the map" and repeating fpr three seconds "bomba de gasolina " I explained to some grandpa that I didn't want to be here - unless a deal he brought me to nthe station near the highway. 
  
I don't know what it depends on but trafiic there almost existed! Firstly I asked some couple if they are going in my direction, then  i asked 4 guys in a mini Cooper. I expected sleeping at the station almost 90km (!!!) from Lisbon, so close! After 3 minutes, the only guy who spoke in English returned and asked if he understood me well and I want to get TODAY to Lisbon. They saved my ass. 5 people in mini cooper, including me with my mega big backpack in front, didn't need to use seatbelt and airbag n case!They left me on the train station in Santarem.


About 23.05 I was already in my train. I was shocked after paying perhaps 4 euro? Always thougt that trains are rather expensive. I fell asleep after a minute and suddenly (after 1h maybe) I got there! Really tired but happy that I finally made ​​it. My host David picked me up from the station, I left my backpack in the car and joined his friends in the pub at the Martim Moniz square ( brothers Bulgarians, French, and some dude who, I don't know why reminded me a cheap, latin porn movie star, all of them were sooo hilarious :)). We drank some beers, played in international "deaf phone" went to another pub. I'll skip that we get lost and D. was slightly tired :D This day was the worst! Hitchhiking in Portugal is somekind of fiction.


http://www.travelpod.com
 
 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz