Dear World: I'm coming!: Hola Madrid!

niedziela, 19 stycznia 2014

Hola Madrid!




31 lipca. Pobudeczka, pakowanie, zimny prysznic i w drogę! David odstawił mnie na stację, gdzie wypiliśmy kawę i zjedliśmy śniadanie... czas na łapankę! Stanie pod palmą i pierwsza stacja benzynowa. Nie mam pojęcia ile tam byłam (ale chyba maksymalnie z godzinę) była dość wczesna pora więc bezstresowo :) Zatrzymał się jakiś miły pan (który powiedział mi, że wyglądam podejrzanie: blondynka, sama... na 100% w krzakach albo rowie siedzi jakiś zbój, a ja jestem przynętą na naiwniaczków :D wspomniał też, że w Portugalii ludzie są dość nieufni stąd mój problem na trasie Porto-Lizbona) i podrzucił mnie na stację z McDonaldkiem tuż przy autostradzie. 
 
Ruch był dość duży, co nie zmienia jednak faktu, że utknęłam tam na 1h i znów piekielnie się spiekłam (kremy z filtrem to jakaś ściema!). Kartka: Badajoz. Zatrzymał się... autobus! Pusty, prywatny 63 osobowy bus z 2 kierowcami w środku :) Wskoczyłam, usiadłam na pierwszym lepszym miejscu - jechali prosto do mego "kartkowego" celu! Próbowałam się z nimi dogadać na wszelkie możliwe sposób od polskiego, angielskiego, kilka słów po hiszpańsku, portugalsku, a w gratisie machanie rękami na wszelkie strony - istne kalambury, zabrakło tylko motywu rysowania. Zatrzymaliśmy się w jakiejś dzikiej, zasyfionej zatoczce i w tej uroczej scenerii zjedliśmy lunch, siedząc w otwartym luku bagażowym :) Czasami czuję się jak... żebrak! Czy ja wyglądam na wygłodzoną? Nie wydaje mi się :D Do buzi wepchnięto mi kanapkę z serano, ośmiorniczki z puszki na wykałaczkach i dziwny, suchy i niezbyt smaczny ser. 



Po jakimś czasie dotarliśmy na ogromną stację za Badajoz. Feedersi są wszędzie! Nawet tam zza lady rzucono we mnie krówką :D "Rozłożyłam się" na poboczu i po około 20 minutach zatrzymał się pan w tirze, oczywiście Hiszpan więc po raz kolejny musiałam polegać na swoim uśmiechu, angielskim, ubogim hiszpańskim słownictwie i bezradnością, bo... co ja mogłam zrobić??? Zaczynało robić się późno. Dotarliśmy do punktu docelowego mego towarzysza podróży, ogarnęłam się i... czekał na mnie obiad/kolacja i cola. Pan zaoferował mi nocleg gdybym miała problemy ze znalezieniem kogoś kto jedzie do Madrytu i dał kanapkę na drogę (nie wiem jak to jest możliwe,  że co chwila, z każdej strony ,,nadciąga" pomoc, każdy robi dla mnie więcej niż mogę sobie wyobrazić, a nie oczekuję tak naprawdę niczego!). 

Prawdopodobieństwo znalezienia kogoś kto jedzie do Madrytu malało z każdą minutą dlatego podziękowałam i popędziłam w stronę (jedynego?) auta na zewnątrz, w którym siedział dość młody koleś - przyczaiłam go kiedy jadłam :D Po raz kolejny: KARMA. Podeszłam i swym najsłodszym głosem spytałam czy jedzie do Madrytu... TAK! Czy mogę się przyłączyć? Chyba go nieco zaskoczyłam i nie miał nawet okazji i możliwości żeby się wywinąć :) Okazało się, że koleś był nie raz, nie dwa w Polsce i odwiedził nawet ,,Czarną Owcę" w Poznaniu. Przemiły człowiek! W międzyczasie dowiedziałam się gdzie mam dotrzeć - choć adres wiele mi nie powiedział. 

33 stopnie o 23.00 (!!!) i poszukiwania pubu gdzie czekał na mnie Wilby (Mr Dominikana). Zostałam wysadzona w samiutkim centrum Madrytu. Nie muszę chyba wspominać, że po całym dniu na słońcu, w upale, po przejściu kilku km z plecakiem na plecach czułam się jak największy brudas i śmierdziel? Po ok. 30 minutach błąkania się, z małą pomocą telefoniczną dotarłam do celu.  Siedzieliśmy przy stole-beczce, z piwkiem, zajadając tapasy -  smażony chleb z czymś w środku, kanapeczki na ciepło z tuńczykiem (i znowu jedzenie!) mniam. Poznałam Gabiego z Argentyny, Karolinę z Hiszpanii i... no właśnie i... Dzohiego z Albanii? Za cholerę nie pamiętam! Zmieniliśmy miejscówkę na klub z shishą i lodowatym modżajto. Żyć nie umierać :)



ENG version :)

31st of July. Packaging, cold shower and again on the road! David took me to the station, where we grab some coffee and ate breakfast... time for a roundup! Standing under a palm tree. I have no idea how long I was there (but perhaps up to an hour) was fairly early in the day so not stressed at all :) Nice gentelman stopped (he told me that I look suspiciously: blonde, alone...  for 100 % in the bushes or ditch sits a robber, and I'm lure for naives :D also mentioned that in Portugal people are quite mistrustfully) and dropped me to the station next to McDonalds just off the highway.

Traffic was quite large, but doesn't change the fact that I stucked there for hour, and again a hell of a parched (suncreams are kinda bullshit!). Card: Badajoz. Suddenly... bus stopped! Empty, private, 63 bedded bus with two drivers in the middle :) I jumped and sat on the first better place - drove straight to my "rationing". I tried to get along with them in every possible way, starting from Polish, English, a few words of Spanish, Portuguese and additionaly waving arms to all parties - real puns, missing only the theme of drawing. We have stayed in some wild, dirty bus bay and in this charming scenery ate lunch while sitting in the  opened luggage compartment :) Sometimes I'm feelings like... beggar! Do I look like a starved? I do not think so :D Pushed into me a sandwich with serano, canned octopus on toothpicks and a strange, dry and not very tasty cheese.




After some time we arrived at the huge station near Badajoz. Feeders are everywhere! Even there from behind the counter sb throwed at me some fudge :D "I spread" on the side of the road and after about 20 minutes lorry and of f course it was the Spanish guy. Once again had to rely on my smile, English, Spanish vocabulary and poor helplessness, because... what could I do? We got to the destination of my driver, swept up and .. my  lunch/dinner and cola were waiting for me. The guy offered me place is his truck if i would'nt get any ride today and had troubles and (what a suprise!) gave the sandwich (do not know how it is possible that all the time, with each side comes help, everyone gets to me more than I can imagine and really don't expect anything).


That's how i see that:

 
The probability of finding someone who goes to Madrid decreased every with minute. I thanked and I ran in the direction of (the only?) car on the outside in which was sitting a young  guy - lurked him when I was eating :D Once again : KARMA. I walked over and asked using my sweetest voice if he is going to Madrid... YES! So... can I join u? I think I surprised him a bit and he didn't even have the opportunity and the possibility to be swiveled :) It turned out that the guy was not once, not twice in Poland and visited even clubs in Poznan. Delectable man! Meanwhile I found out where I need to get - although address didn't
said antyhing to me.



33 degrees at 23.00 (!!!) and try of searching the pub where Wilby (Mr Dominican Republic) was waiting for me. I was blown up in center of Madrid. Needless to say that after a whole day in the sun, in the heat, after going a few miles with a backpack on my back, I felt like the biggest slut and skunk? After about 30 minutes of wandering, with a little help from the phone found the place. We sat at the table-barrel, with a cold beer, with tapas - fried bread with something inside, warm sandwiches with tuna (and again the food!) Yummy. I met Gabi from Argentina, Caroline from Spain and... Dzohi from Albania? I don't remember the name, damn! We changed place for  club with Shisha and ice cold mohito. Live not to die :)   


 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz